Dzieciństwo powinno pachnieć domową szarlotką... zapachem jesiennych liści, perfumami Mamy. Powinno mieć zapach maciejki zasianej pod domowymi oknami, zapach świeżo skoszonej latem trawy…Powinno kojarzyć się z ciepłem, bezpieczeństwem i miłością.
Może brzmi nieco banalnie i trochę śmiesznie, ale
tak właśnie być powinno…
Należę do tych szczęściarzy, którzy swoje dzieciństwo kojarzą,
jako jeden z piękniejszych okresów w życiu. To za sprawą mojej Mamy, która
zawsze stała na straży tak zwanego ciepła domowego ogniska i robiła, co mogła, byśmy
czuli się bezpiecznie, by dom był naszym azylem.
Mam szczęście, że okres ten kojarzy mi się z ciepłymi barwami, z zapachem pieczonych jabłek, świeżo zmielonej kawy. Dzieciństwo to dla mnie zapach świątecznych potraw, pomarańczy, mandarynek. To szelest odpakowywanych pod choinką prezentów, to rumieńce na twarzy po zimowym spacerze. Jakoś tak się złożyło, że główne wspomnienia tego czasu, w moim przypadku układają się w okresie jesienno-zimowym. Może to stąd, na przekór wakacyjnym maniakom, te dwie pory roku od zawsze są moimi ulubionymi.
Czas, o którym wspominam jest niesamowicie ważny w życiu chyba każdego , bo osadza się w nas gdzieś bardzo głęboko i determinuje często nasze dalsze funkcjonowanie- czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy też nie. Zarówno jego pozytywne aspekty, jak i te negatywne...
Odkąd zostałam Mamą, czuję, że to ja jestem odpowiedzialna za to, jakie wspomnienia z czasu dzieciństwa będą miały moje dzieci. To ja mam tworzyć tę atmosferę ciepła i bezpieczeństwa, by za parę lat moi chłopcy mogli z uśmiechem na twarzy wspominać ten okres, jako jeden z najpiękniejszych w życiu. To ja (a raczej my :D) nadajemy ten niepowtarzalny zapach dzieciństwu naszych maluchów. Dlatego namiętnie piekę szarlotki, zabieram dzieci na długie jesienne spacery i latem szeroko otwieram okno, by rozkoszować się zapachem skoszone trawy ;) ( Maciejki wprawdzie nigdy nie siałam, ale wszystko przede mną ;) ).
Mam szczęście, że okres ten kojarzy mi się z ciepłymi barwami, z zapachem pieczonych jabłek, świeżo zmielonej kawy. Dzieciństwo to dla mnie zapach świątecznych potraw, pomarańczy, mandarynek. To szelest odpakowywanych pod choinką prezentów, to rumieńce na twarzy po zimowym spacerze. Jakoś tak się złożyło, że główne wspomnienia tego czasu, w moim przypadku układają się w okresie jesienno-zimowym. Może to stąd, na przekór wakacyjnym maniakom, te dwie pory roku od zawsze są moimi ulubionymi.
Czas, o którym wspominam jest niesamowicie ważny w życiu chyba każdego , bo osadza się w nas gdzieś bardzo głęboko i determinuje często nasze dalsze funkcjonowanie- czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy też nie. Zarówno jego pozytywne aspekty, jak i te negatywne...
Odkąd zostałam Mamą, czuję, że to ja jestem odpowiedzialna za to, jakie wspomnienia z czasu dzieciństwa będą miały moje dzieci. To ja mam tworzyć tę atmosferę ciepła i bezpieczeństwa, by za parę lat moi chłopcy mogli z uśmiechem na twarzy wspominać ten okres, jako jeden z najpiękniejszych w życiu. To ja (a raczej my :D) nadajemy ten niepowtarzalny zapach dzieciństwu naszych maluchów. Dlatego namiętnie piekę szarlotki, zabieram dzieci na długie jesienne spacery i latem szeroko otwieram okno, by rozkoszować się zapachem skoszone trawy ;) ( Maciejki wprawdzie nigdy nie siałam, ale wszystko przede mną ;) ).
…i przyznam, że jakoś niewyobrażalnie gniecie mnie
świadomość tego, że nie wszystkie maluchy mogą cieszyć się taką sielankową wizją
swoich wczesnych lat życia…moja praca zawodowa przybliżyła mi dość mocno tę
drugą stronę, kiedy to dzieci w domu zamiast miłości zastają chłód, zamiast
bezpieczeństwa- strach i dezorientację. Ich dzieciństwo nie ma za wiele
wspólnego z beztroską i ciepłem domowego ogniska. Istnieje wiele dzieci, które
zamiast cieszyć się możliwością poznawania życia i świata pod bezpiecznymi
skrzydłami matki ,czy ojca, zostają rzucone na głęboką wodę samotności i lęku, co
w konsekwencji rodzi przerażenie i bunt. I tu nawet nie trzeba przytaczać przykładów
rodziców alkoholików ( co zwykle najpierw przychodzi na myśl- i nie bez powodu),
ale i w domach z pozoru nie wykazujących żadnych dysfunkcji, w których rodzice
postrzegani są, jako wpływowe osoby, zajmujący poważne stanowiska, paradoksalnie
dzieci pozbawione zostają poczucia bezpieczeństwa i pozostają w niewyobrażalnym
osamotnieniu.
Niesamowity bunt rodzi się we mnie, gdy widzę dziecko głodne, smutne, z przerażeniem wracające do domu…przecież my od tego jesteśmy-my dorośli, by wspierać te nieznające jeszcze świata i życia dzieciaki. Wiem, że błądzić to rzecz ludzka, ale ciężko znaleźć mi usprawiedliwienie dla rodzica, który dziecko swoje traktuje jak ciężar, wypycha z domu, a ono tuła się po różnych placówkach: świetlicach, klubach środowiskowych ( całe szczęście, że takie miejsca istnieją i dość prężnie działają) i wyszedłszy z domu o godzinie 7.30, wraca do niego dopiero późnym wieczorem. Pracowałam z takimi dziećmi, dużo z nimi rozmawiałam i włos się na głowie jeży, przez co już na wstępie swojego życia, te maluchy muszą przechodzić i jakich cierpień doświadczać z ręki osób, które powinna być dla nich absolutnym wsparciem. Nie chcę wdawać się w szczegóły, bo nie to jest celem tego wpisu, a że problem jest bardzo złożony i niestety dość powszechny, wie raczej każdy.
Jednak to właśnie ich dzieciństwo nie będzie miało we wspomnieniach przyjemnego zapachu pieczonego ciasta…nie będzie kojarzyło się z beztroską i radością, ale koniecznością szybszego, niż reszta rówieśników wkroczenia w szumnie zwaną „dorosłość”.
Niesamowity bunt rodzi się we mnie, gdy widzę dziecko głodne, smutne, z przerażeniem wracające do domu…przecież my od tego jesteśmy-my dorośli, by wspierać te nieznające jeszcze świata i życia dzieciaki. Wiem, że błądzić to rzecz ludzka, ale ciężko znaleźć mi usprawiedliwienie dla rodzica, który dziecko swoje traktuje jak ciężar, wypycha z domu, a ono tuła się po różnych placówkach: świetlicach, klubach środowiskowych ( całe szczęście, że takie miejsca istnieją i dość prężnie działają) i wyszedłszy z domu o godzinie 7.30, wraca do niego dopiero późnym wieczorem. Pracowałam z takimi dziećmi, dużo z nimi rozmawiałam i włos się na głowie jeży, przez co już na wstępie swojego życia, te maluchy muszą przechodzić i jakich cierpień doświadczać z ręki osób, które powinna być dla nich absolutnym wsparciem. Nie chcę wdawać się w szczegóły, bo nie to jest celem tego wpisu, a że problem jest bardzo złożony i niestety dość powszechny, wie raczej każdy.
Jednak to właśnie ich dzieciństwo nie będzie miało we wspomnieniach przyjemnego zapachu pieczonego ciasta…nie będzie kojarzyło się z beztroską i radością, ale koniecznością szybszego, niż reszta rówieśników wkroczenia w szumnie zwaną „dorosłość”.
A to przecież to od nas- rodziców tak wiele zależy. Ten
zapach szarlotki, to nie tylko jakiś tam sobie zwykły zapach…to wspomnienie
pięknego czasu, do którego można sobie bezkarnie powrócić, w momencie, gdy nam
źle i smutno. Dlatego warto pielęgnować takie z pozoru drobnostki, bo choć
zwykle jesteśmy zabiegani i na wszystko zazwyczaj brakuje nam czasu i chęci, to
dla naszych dzieci jest to jedyny i niepowtarzalny okres, który bardzo szybko
minie i niestety nie będzie nam dane do niego wrócić i poprawić niektórych
niedociągnięć. Idealni nie będziemy nigdy, ale warto próbować tworzyć
przestrzeń wokół siebie i atmosferę naszej codzienności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz