czwartek, 6 listopada 2014

Ciąża- wspomnień czar. Wyobrażenia a rzeczywistość z przymrużeniem oka.

    



          Jednym z najbardziej popularnych synonimów do słowa "ciąża" jest..."stan błogosławiony". Słowniki podają także określenie:"być przy nadziei"...
Właśnie...zanim znalazłam się w tymże "stanie odmiennym", wyobrażałam sobie,że jest to dla kobiety niesamowicie magiczny czas, pełen refleksji, planów, barwnych wyobrażeń, nadziei i optymizmu. Byłam przekonana,że to taki okres w życiu, który mógłby się wręcz nie kończyć.
Moja szalona wyobraźnia stawiała mi przed oczami obraz siebie: takiej zrelaksowanej, spokojnej, pomykającej niczym rusałka, w zwiewnej błękitnej sukience, po bezkresnej, zielonej łące, a za mną mój przeszczęśliwy małżonek, z tacą pełną zdrowych smakołyków. Ja, zgrabniutka, uśmiechnięta,smyrająca się radośnie po równie zgrabniutkim, okrąglutkim brzuszku . Ludzie dookoła mili, pełni zrozumienia, cieszący się razem ze mną mym błogosławionym stanem ;)

Życie nieco zweryfikowało moje odczucia, odnośnie wspomnianego wyżej stanu ;)

Czas magiczny? Jeżeli magią nazwać bite trzy miesiące spędzone w toalecie i mdłości od bladego świtu, do późnej nocy- to pewnie- magia pełną gębą ;) W pierwszych tygodniach mojej magicznej ciąży schudłam prawie 7 kg. Jeść nie dało się absolutnie nic, poza sucharkami i wodą.
Każdy-dosłownie każdy zapach, prowadził mnie wprost do wspomnianego powyżej miejsca, z którym wiążę najwięcej wspomnień, odnośnie pierwszego trymestru mojej wymarzonej ciąży ;)
Śmierdziało mi absolutnie wszystko: proszek do prania, płyn do kąpieli, mydło, pasta do zębów(!), śmierdziały wszelkie możliwe perfumy, przeszkadzał mi zapach naszego mieszkania! Śmierdziało na dworze, śmierdziało w domu, wszędzie śmierdziało! Bezzapachowa kapsuła była moim największym marzeniem. Dostałam w gratisie węch psa myśliwskiego i byłam w stanie wyczuć, z odległości kilometra, zapach perfum mojego męża, nie mówiąc już o aromatach dobiegających z kuchni. Oczywistym stało się dla mnie również to,że WODA MINERALNA zyskała bardzo intensywny
i trochę irytujący, dziwny smak...
W takiej oto atmosferze minęły mi pierwsze 3 miesiące :D Jak można sobie wyobrazić: wizja męża pędzącego za mną, z tacą pełną smakołyków, również się nie sprawdziła. Pojęcie "smakołyku" wówczas w ogóle nie istniało! Opcja pomykania po jakichkolwiek łąkach, na tamtą chwilę też raczej odpadała,bo sił miałam tyle,by dobiec do toalety na czas i z powrotem do łóżka ;)
...I w pewnym momencie, sytuacja zaczęła się bardzo odmieniać. A w zasadzie, po prostu, pewnego dnia,wstałam rano z łóżka i stwierdziłam,że czuję się wyśmienicie! Niektóre zapachy zaczęłam postrzegać,jako dopuszczalne, proporcjonalnie więcej czasu w ciągu dnia spędzałam w kuchni,niż łazience,nagle zachciało mi się smakołyków i tej zielonej łąki, i zwiewnej sukienki!
Tyle,że pojawił się problem innej natury. Żadna zwiewna sukienka spoczywająca w czeluściach mojej szafy, już na mnie nie pasowała. Mój zgrabniutki, okrąglutki brzuszek, z chwili na chwilę rósł coraz bardziej,aż w końcu, na kilka tygodni przysłonił mi stopy. Waga zaczęła wzrastać w zawrotnym tempie i każde ważenie kończyło się do znudzenia i przez łzy powtarzanym,niczym mantra tekstem :
" Ale od czego to???Przecież wcale dużo nie jem!!!" .
Ten etap ciąży przybliżył mi także pojęcie prawdziwego, dorodnego, klasycznego,kobiecego FOCHA- to kolejne słowo-klucz, obok "mdłości", "toaleta"i "wcale dużo nie jem!!!" (koniecznie z trzema wykrzyknikami ;) ). Foch pojawiał się każdego dnia,w najmniej oczekiwanych momentach. Powodem do focha było absolutnie wszystko, a w szczególności krzywe spojrzenie męża i nieodpowiedni, w moim mniemaniu, dobór słów i tonu nieszczęśnika. Tutaj,wraz z wszechobecną opuchlizną i koniecznością zdjęcia obrączki z serdelowatych palców, na kolejne pół roku, pojawiło się zjawisko doła. Tak...na przemian z fochem. Opanowałam nawet do perfekcji płynne przechodzenia od focha do doła,kiedy to zalana łzami i pełna skruchy, nagle przepraszałam,za moje wstrętne i irracjonalne zachowanie; i w ogóle,to :"nikt mnie nie kocha,wyglądam jak prosiak i dlaczego ten pan w tv tak pięknie śpiewaaaa" ;)  No, totalne rozdwojenie jaźni,jak słowo daję. Że ON to tak dzielnie zniósł i wysłuchiwał,to do dziś się dziwię. Szacun.
Moją niemałą już na tym etapie frustrację, potęgowała niezbyt łaskawa pora roku. Otóż, 39 st.nie schodziło z termometru. To ten rodzaj pogody,kiedy przy 31 st.człowiek mawia: "oj,dziś coś chłodno się zrobiło". W takim klimacie, każde wyjście (a raczej turlanie się) do sklepu,znajdującego się niedaleko domu, było wielkim wyzwaniem i zajmowało dwa razy więcej czasu, niż zwykle.
Noce również nie były czasem regeneracji i specjalnego odpoczynku. Pobudki co godzinę, wypady do kuchni, bo: "coś się głodna zrobiłam", sapanie jak parowóz przy zwykłym przekręceniu się na drugi bok i wędrówki do toalety co 45 min.,mocno zaburzały nocny wypoczynek. Tak,toaleta znów stała się miejscem mych pielgrzymek,kiedy to robiona w balona przez małego żartownisia w brzuchu,leciałam na złamanie karku,bo przecież "siku" nie zaczeka. I jakież wielkie bywało moje zaskoczenie, gdy zaraz po dotarciu do celu, "siku"znikało! :D Oj,kopniaki w pęcherz nie należały do specjalnie ulubionych przeze mnie aktywności mieszkańca mojego olbrzymiego brzucha.
W takiej,jakże przemiłej atmosferze mijał mi ostatni trymestr ciąży. Do tego jeszcze życzliwe sąsiadki, które za każdym razem,gdy turlałam się z psem na spacer (a robiłam to dość często w nadziei,że poród zacznie się szybciej -cóż za desperacja), wykrzykiwały zdziwione : "Ty jeszcze nie urodziłaś???!!". Nie,jeszcze nie! Okna już umyłam,podłogi szoruję codziennie na kolanach, trzepię dywany i pranie robię w Odrze,przy użyciu tarki,a małe dalej w brzuchu zawzięcie siedzi! Mówię wam,moja chałupa nigdy tak nie lśniła,jak w tamtym okresie ;)
I tu dochodzimy po mału do kresu mych doświadczeń ze "stanem brzemiennym" w roli głównej.

Bilans mojej ciąży, to: 7 kg utraty na wadze na wstępie,27kg ostatecznie na plusie, 20 kg zjedzonych śliwek, 3 miesiące regularnego pobytu w toalecie, drugie tyle w kuchni ;), 2,5h bóli porodowych. Zwiewnej,błękitnej sukienki nie przyodziałam, łąki nie zaliczyłam :)
No,jak słowo daję: ktoś,kto określił ciążę mianem "stanu błogosławionego", musiał być facetem!
na 100 % ;)

I chociaż momentami nie było łatwo,to muszę z pełnym przekonaniem przyznać,że tak strasznie,strasznie było warto!
Gdy kładą Ci po porodzie na brzuchu to maleństwo: takie cieplutkie, delikatne i całkowicie bezbronne,przestaje się liczyć absolutnie wszystko! Wtedy przychodzi ta magia! Wszelki ból
i niedogodności okresu ciąży,opisane przeze mnie z dużym przymrużeniem oka,idą w niepamięć. Liczy się tylko to maleństwo,które trzymasz w ramionach i fakt,że tak bardzo Cię teraz potrzebuje :)
Z perspektywy czasu obie ciąże,które były moim udziałem, wspominam fantastycznie. To doświadczenie, które bardzo mnie zmieniło i pozwoliło w wieku kwestiach dojrzeć.




2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja doskonale pamiętam swoją ciążę i kojarzę ten czas jako coś wspaniałego. Wiem, że często również korzystałam z https://plodnosc.pl/kalendarz-ciazy/8-tydzien i wtedy wiedziałam na bieżąco co będzie się działo w danym tygodniu ciąży. tego typu kalendarze są bardzo pomocne podczas okresu połogu.

    OdpowiedzUsuń