środa, 26 listopada 2014

Kij i marchewka - po mojemu.


Jak nie bunt dwulatka, to bunt czterolatka,jak nie klasyczny foch, to próba ustalenia własnej tożsamości,jak nie  histeria i próba manipulacji, to branie matki na litość- i tak w kółko. A przecież trzeba sobie jakoś radzić z tym żywiołem-dzieckiem zwanym ;)
No właśnie...
Stare jak świat porzekadło mówi,że złe zachowania naszych milusińskich należy karać- by poznali wagę swojego przewinienia oraz by zminimalizować ryzyko wystąpienia podobnych sytuacji
w przyszłości. Zachowania dobre natomiast, należy nagradzać- by dziecko wiedziało,że opłaca się być grzecznym i ,że warto...
I faktycznie zdarzają się w naszej wychowawczej codzienności sytuacje takie,w których konkretna
i stanowcza reakcja rodzica jest wręcz konieczna. Bo dziecko rozwścieczone tupie nogami, krzyczy,
w akcje desperacji wije się po podłodze, wykłóca lub rzuca tekstem przyniesionym prosto ze szkoły,typu: "weź się puknij człowieku!!!!!!!". ;)
Wtedy, często machinalnie padają sakramentalne,wydawane w złości, sporym uniesieniu polecenia pt.: "Natychmiast wyjdź do swojego pokoju!", "Za karę nie obejrzysz dziś bajki/nie pójdziesz do kolegi/", "chowam konsolę do szafy!", "Wyjdziesz,jak ci pozwolę!". W końcu,rodzic też człowiek
i nerwów ze stali nie posiada ;)
Tutaj warto jednak zadać sobie jedno pytanie (które ja w pewnym momencie mojej matczynej przygody sobie zadałam ;) ): co chcemy osiągnąć w ten sposób? Jaki jest cel i cóż takie zabiegi dobrego przyniosą? Jaką korzyść dziecko odniesie usłuchawszy naszego polecenia? W czym mu to pomoże?
Czy to nie jest troszeczkę tak,że wykorzystujemy w danym momencie-mocno nie fair, tą asymetryczną zależność między nami,a naszym dzieckiem? Czy nie demonstrujemy naszej władzy,jaką nad dzieckiem posiadamy? Nie jest tak,że wydanie polecenia typu: "Za to,że się do mnie drzesz,mały smarku,nie pójdziesz jutro do kolegi",mają ulżyć nam- rodzicom?

Już mały  przedszkolak potrafi mieć inne zdanie w danym temacie,niż my. I nie wynika to z jego wrodzonej złośliwości, chęci przeforsowania swojego widzimisię- tylko po to,by coś uzyskać. Powodem raczej jest to, że jego obraz świata, póki co, jest zupełnie inny, niż nasz. Dziecko na pewnym etapie swojego rozwoju nie posiada w sobie jeszcze empatii, bywa egocentryczne- i to jest pewna rozwojowa prawidłowość. Taki maluch nie zaniecha danego sposobu zachowania- -szczególnie, gdy jeszcze do tego dochodzą silne emocje dlatego,bo wczuje się w sytuacje rodzica
i zrozumie,że może sprawić przykrość mamie -takim,a nie innym doborem słownictwa. Na to przyjdzie zapewne czas,ale z tą cechą dzieci w większości się nie rodzą,niestety. To kwestia wyuczenia,przykładu,wielu rozmów.
Ale co robić w sytuacji,gdy nasz maluch faktycznie dopuszcza się manipulacji i próbuje wymusić na nas pewne rzeczy,by po prostu osiągnąć coś, na czym mu zależy? Co robić,gdy zachowuje się niewłaściwie,przekracza pewne granice, z których doskonale zdaje sobie sprawę?
My rodzice mamy tendencję do tego,by wymagać od dziecka posłuszeństwa : JUŻ, TERAZ,NATYCHMIAST. Chcielibyśmy,by słuchało nas i wykonywało nasze polecenia-najlepiej bez szemrania. To zapewne wiele by ułatwiło: szybsze zażegnanie problemu, przecież my wiemy lepiej-więc może i nasze dziecko to zrozumie wreszcie...
I tu nasuwa się drugie pytanie,jakie w pewnym momencie sama sobie zadałam: jak chcę,aby moje dziecko funkcjonowało w przyszłości? by jakie było? potulne, wycofane,podporządkowane? Czy może niezależne, energiczne, potrafiące przedstawiać swoje racje i walczyć o to,na czym mu zależy?
W związku z tym,że moją odpowiedzią była ta druga opcja, postanowiłam wymazać zupełnie z naszego słownika słowo "kara". Zastąpiłam je terminem "naturalna konsekwencja" :) I nie jest ona wcale bardziej wysublimowaną formą tej pierwszej ;)
Dlatego też nie mówie synkowi : "ponieważ niewłaściwie się do mnie odzywasz, masz zakaz grania na komputerze" , bo co ma piernik do wiatraka? Uprzedziłam mojego małego buntownika,że za każdym razem,gdy będzie do mnie krzyczał,by coś uzyskać,ja nie będę reagować,bo "języka krzyczanego" nie rozumiem. Gdy mały kompletnie mnie nie słucha i ma w głębokim poważaniu moje setne upomnienie :"nie skacz, proszę po wersalce", pokazuję mu jak to jest,gdy się kogoś nie słucha. Wykorzystuję do tego pierwszą,najbliższą sytuację i albo nie reaguję na jego prośbę,albo rzucam od niechcenia: "zaraz" albo: "nie chce mi się". Później oczywiście omawiam z nim taką sytuację,pytając jakie odczucia mu towarzyszyły itd.
Mały ma pozwolenie na granie na konsoli w soboty-w określonych ramach czasowych. Jednak zdarza się,że emocje go ponoszą i rzuca jakimś zakazanym słowem, wścieka się, krzyczy. Gdy moje upomnienia nie skutkują, mówię mu,że granie ma przynosić mu przyjemność i odpoczynek,a nie złość i nerwy, w związku z  czym kończymy wcześniej tę "przyjemność".
Kiedy nie mogę doprosić się,by rano przed wyjściem do szkoły ubrał się, to choćby nie wiem jak bardzo miał iść spóźniony-zaprowadzam go,zaznaczając,że będzie musiał powiedzieć pani prawdę-dlaczego znów się spóźnił.
Zdarza mi się także wykorzystywać wzmocnienia pozytywne do eliminowania nieciekawych zachowań mojego synka. Długo mieliśmy problem z tym,że mały wszystko chciał egzekwować krzykiem. Krzyczał też, gdy nie potrafiliśmy zrozumieć o co mu chodzi. Przestał spokojnie mówić i tłumaczyć,zamiast tego ciągle pojawiał się krzyk i nerwy.
Zaopatrzyłam się więc w takie cudo :


i zakomunikowałam Wrzaskunowi, że za każdym razem,w sytuacjach, w których będzie zły, uda mu się mimo wszystko spokojnie wytłumaczyć nam swoje stanowisko albo spokojnie wyjaśnić o co mu chodzi- bez niepotrzebnego krzyku, dostanie jedną taką buźkę. Gdy uzbiera ich 10, pójdziemy do księgarni i będzie mógł wybrać sobie jedną, nową książkę.
W chwili obecnej poprzeczkę nieco podwyższyliśmy : jeśli w ciągu całego dnia nie zdarzy się taka sytuacja z krzykiem w roli głównej, otrzyma od nas buźkę. Efekt jest następujący :) :



Osobiście jestem raczej przeciwna nagradzaniu dzieci za dobre zachowania w skali 1:1 ;)Obawiam się utrwalenia w maluchu postawy biorczej w tym aspekcie i oczekiwania przez niego nagrody za każde dobre, a nawet i zupełnie normalne- w ogólnym rozumieniu zachowanie.
Chcę też pokazać mojemu synkowi,że nagroda nie musi być materialna, ale może nią być jego własna satysfakcja, wielka pochwała,przytulas i inne tego typu przyjemne sprawy :)

Kara i nagroda to dwa bieguny pewnej metody wychowawczej, która mi osobiście zaczęła przypominać nieco tresurę. Ta pierwsza w swojej klasycznej postaci, w moim przypadku w ogóle się nie sprawdziła. Pozbawione logiki i nie związane z konkretną sytuacją "szlabany", nie uczą dziecka niczego,a zamiast tego generują żal, poczucie niesprawiedliwości, pokazują,że wygrywa silniejszy. Częste nagradzanie dziecka za pozytywne zachowania, może pozbawić malucha naturalnej umiejętności odczuwania satysfakcji z własnych wyczynów, może także nauczyć go oczekiwania nagrody za każde poprawne zachowanie. A to z kolei prosta droga do dalszych konfliktów i nieporozumień.
Uczenie dziecka naturalnych konsekwencji swojego postępowania pokazuje maluchowi,że to faktycznie jego zachowanie prowadzi do konkretnej sytuacji. W naszym przypadku ta taktyka działa i ma się dobrze.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz