sobota, 8 listopada 2014

"Wyjdź do swojego pokoju!"


Dzieci mają do perfekcji opanowaną sztukę wyprowadzania swoich rodziców z równowagi. Testują na wszelkie możliwe sposoby cierpliwość; badają,sprawdzają, próbują przesuwać ustalone granice. Mimo ogromu miłości, jaką darzymy nasze maluchy, nieraz zapewne emocje zrobiły swoje i zdarzyło nam się stanąć na granicy wytrzymałości: bo maluch kompletnie nie słuchał tego,co mieliśmy do powiedzenia, krzyczał, złościł się, może rzucał zabawkami i robił dokładnie to, czego mu nie wolno. Taka klasyczna sytuacja, którą można określić mianem "beton" ;) . Nie działa wówczas absolutnie nic: znane nam metody wychowawcze, prośby,groźby oraz branie delikwenta na litość . Atmosfera się zagęszcza, nikt nie potrafi racjonalnie wyhamować,emocje nasze sięgają zenitu, naszego dziecka najwyraźniej też.
I wtedy przychodzi do głowy tekst, znany zapewne wielu nam z dzieciństwa: "Wyjdź do swojego pokoju!"- wypowiadany tonem mocno podniesionym, a czasem nawet i krzykiem...
Właśnie...i taki maluch albo kompletnie już rozbity tym,co przed chwilą się działo, idzie zapłakany do tego swojego pokoju, albo zostaje tam, za rękę zaprowadzony przez matkę lub ojca...
A rodzic wówczas ma nadzieję na chwilę oddechu i opanowanie emocji,łudząc się,że dziecko skruszone, w swoim pokoju odczuje nasze polecenie jako karę za swoje przewinienie, przemyśli pokornie sprawę i w magiczny sposób, odmienione, zawoła nas, zapewniając,że jego wcześniejsze, haniebne zachowanie nigdy więcej nie będzie miało miejsca. Rodzic dumny,ze tak fachowo udało mu się opanować sytuację,doda tylko surowo : "Żeby mi to było ostatni raz."

I być może są dzieci, które w taki właśnie sposób "działają", które potrafią rozhulane do granic możliwości emocje opanować samemu, w swoim pokoju i jeszcze wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość...ale nie moje dziecko...

Do pewnego momentu wydawało mi się,ze metoda wysyłania malucha do swojego pokoju jest sensowna. Myślałam,ze dziecko w samotności, odcięte od pewnych bodźców,  gdy ochłonie
z negatywnych odczuć,będzie potrafiło zrozumieć swój błąd i nastąpi faktyczny zwrot akcji. Jednak nasz synek zaczął reagować na to w zaskakujący dla mnie sposób.
Tak naprawdę, dopiero po prośbie, by wyszedł do swojego pokoju,zaczynał się największy problem. Mały wpadał w  histerię, zalany łzami wykrzykiwał zupełnie niezrozumiałe słowa. Wtedy dopiero nie docierało do niego kompletnie nic- totalny amok! Byłam zdezorientowana...bo co tu zrobić? Przecież on sam miał zrozumieć...będę niekonsekwentna,gdy do niego wejdę i jeszcze, nie daj Boże go przytulę. Jakby to moja babcia pewnie stwierdziła :"krzyczy,bo cię próbuje,krzywda mu się przecież nie dzieje".
Można mówić wiele o sprycie przedszkolaków i ich umiejętności manipulowania , ale nie uważam,
by tak silne emocje były jakąkolwiek próbą sił, manifestacją niewiadomo czego, czy też zachowaniem intencjonalnym, pt." teraz, to ja im pokażę". Ja w oczach mojego kompletnie rozbitego synka, widziałam bardziej prośbę z serii: "pomóż mi". I bardzo wiele się we mnie zmieniło w tej kwestii, gdy w trakcie rozmowy, po jednej z podobnych sytuacji, mały powiedział: "...bo ja się mamusiu boję być tu wtedy sam".
Dotarło do mnie,że nie każda metoda jest dla każdego dziecka...
W dalszym ciągu twierdzę,że zmiana miejsca i próba wygaszanie negatywnych odczuć- nawet właśnie w swoim pokoju, nie jest złym pomysłem. Jednak powinno tu chodzić przede wszystkim
o to,by pomóc dziecku się wyciszyć, poradzić sobie z niezrozumiałymi dla niego,w danej chwili emocjami. Przychodzi czasem taki moment,że maluch jest już tak zmęczony tym,co czuje, emocje tak go przerastają,że jedyne,co pozostaje, to krzyk lub płacz. Celem nie może być tu ukaranie malucha i wykorzystanie władzy,jaką w danej chwili posiada rodzic po to,by pozbyć się problemu i odetchnąć. Bo dlaczego wtedy,gdy dziecku jest tak strasznie źle,ma zostać z tym samo? wówczas własnie najbardziej rodzica potrzebuje, niezależnie od tego,jak mocno chwilę wcześniej nadszarpnęło naszą cierpliwość. Dziecko nie może dostawać od nas komunikatu: "radź sobie sam, skoro już tak przesadziłeś", jeśli nie chcemy,by przekładało takowe myślenie na sytuacje w przyszłości.

W dalszym ciągu, gdy sytuacja bywa trudna, proszę mojego synka,by poszedł do swojego pokoju, ale ja idę tam zaraz za nim. I gdy jest taka potrzeba, mocno go przytulam,a on momentalnie się uspokaja. Czasem, po prostu siedzę z nim i czekam,aż się uspokoi, a on czując się dużo bezpieczniej w takich warunkach, szybciej radzi sobie z emocjami. Problem nie ciągnie się wtedy w nieskończoność i już po ochłonięciu, możemy porozmawiać o tym,co zaszło.

Hasło: "Wyjdź do swojego pokoju" jest stare,jak świat. To metoda bardzo często stosowana w wielu domach-o czym wielokrotnie miałam możliwość rozmawiać z rodzicami, a także zaobserwować. I faktycznie, dla wielu dzieci jest to sposób na wyciszenie, jednak nie dla wszystkich. Czasem rodzice uparcie zostawiają rozemocjonowane maluchy w pokojach,zamykając jeszcze na dodatek (o zgrozo!) drzwi i czekają na spokój. A za tymi zamkniętymi drzwiami, ma miejsce kompletna histeria i w małej główce rozgrywać się może horror. Moje spaczenie zawodowe ( ;-) ), każe mi zawsze,w każdej sytuacji doceniać i na pierwszy plan wysuwać zaspokojenie potrzeby bezpieczeństwa dziecka, bo wiem jak daleko idące konsekwencje może przynieść ignorancja w tej kwestii.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz