PsychoMatka
... by Patka :)
niedziela, 25 stycznia 2015
Zdrowe koktajle dla dzieci i nie tylko... :)
Kto powiedział,że zimą musi być szaro,buro i ponuro? ;) U nas dziś w kuchni zdrowo i kolorowo :)
W ten oto sposób pragnę rozpocząć cykl wpisów pt.
~Kulinarny trans PsychoMatki-czyli jak dowitaminizować młodocianych ~ :)
Dziś na tapetę wrzucam koktajl warzywno-owocowy.
Sprytna sprawa z takim cudeńkiem, bo można tu nawrzucać cichaczem wiele produktów, których normalnie, nasze dziecko nie tknęłoby- tak z pełną świadomością :D A tu: nawet nie wie,że szpinak , że cukinia,że inne warzywa :D Taka jestem cwana! A witamin cała masa :)
Młody od jakiegoś czasu zaczął krzywo patrzeć na wszelkie moje próby poszerzenia jego menu o elementy bardziej egzotyczne i wymyślne. A, że zima w pełni, wirus wirusem pogania- efektem czego są u nas, w tym roku nieustające infekcje, postanowiłam tę moją marudę przechytrzyć
i sprytem przemycić zdrowe produkty :)
Co było mi potrzebne? :
- 50g liści szpinaku
- 50g cukinii
- 1 gruszka
- 1 mała marchew
- pół kiwi
- 1 duże jabłko (słodkie)
- do smaku: stewia/ łyżeczka miodu lub od biedy-brązowego cukru
- oliwa z oliwek do skropienia
- pół szklanki wody źródlanej
Przygotowanie oczywiście banalne- wszystkie produkty drobno pokroiłam, marchew starłam na dużych oczkach tarki-żeby łatwiej się miksowało. Wszystko zostało wrzucone do blendera i na gładko zmiksowane. Na koniec dodałam dosłownie kilka kropli oliwy z oliwek (tak mało,że w ogóle smaku czuć nie było). Jest to dość istotny zabieg,bo wiele witamin zawartych w tych produktach jest rozpuszczalnych w tłuszczach- i w ich towarzystwie lepiej się wchłania.
Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania :) A młodemu tak smakowało,że aż musiałam robić jeszcze raz ;)
Co w ten sposób przemyciłam? :
-Kwas foliowy, potas, żelazo, wit.C, E, K, wit.z grupyB, antyoksydanty , betakaroten- to wszystko w szpinaku
- Potas, żelazo, Mg,wit.A,C,K,PP,B1 i betakarotem- w cukinii
-Gruszki to źródło jodu i boru
- Stevia - sproszkowane liście stewii to nasze jedno z nowszych odkryć. Zawiera: żelazo,fosfor,wapń,potas,Mg,cynk,wit.A i C.
Więcej na temat stewii znajdziecie tu:
http://vitalia.pl/artykul491_Slodkie-ziele-paragwajskie-stewia.html
W innych postach podzielę się z Wami resztą moich pomysłów na sprytne koktajle.
Na zdrowie!
środa, 21 stycznia 2015
Mój syn bawi się lalkami!!!! Ojejj....
Słońce chyliło się ku zachodowi, a gęsta mgła zaczęła spowijać Ziemię... w powietrzu czuć było zapach palonych liści, miasto po woli zdawało się wyciszać...Bez wątpienia nadchodził już wieczór...
W oddali, na zadymionej od kurzu drodze, rysowała się coraz wyraźniej JEGO postać-
-100 procentowego mężczyzny! Szedł krokiem szybkim, energicznym, może nieco chwiejnym-lecz uznajmy to za normalne o tej porze dnia;chlapiąc przy tym testosteronem na prawo i lewo...
Na jego twarzy rysowały się upór i zawziętość-miał tylko jeden cel i nie zamierzał z niego rezygnować: ONA...
Kimże on jest? Pytali w myślach postronni obserwatorzy. Któż tak ochoczo i z pełnią determinacji gna przez gąszcz niewiadomych, po to,by cel swój osiągnąć?
To był on-Jaś...przepraszam-JAN...lat 2,5...to był on w oczach swoich zatroskanych rodziców...
Jakaż to niewiasta stała się celem niestrudzonego Jana? Cóż ów nieposkromiony twardziel ma
w zamiarze zdobyć?
Jakaż to niewiasta stała się celem niestrudzonego Jana? Cóż ów nieposkromiony twardziel ma
w zamiarze zdobyć?
Otóż odzianą w koronki i owiniętą w pluszowy kocyk lalkę swej-niczego nie przeczuwającej - koleżanki Heli...z pełną determinacją podąża w kierunku przyciągającego wzrok jak mało co, błyszczącego, różowego wózeczka, ozdobionego masą świecących cekinów...już prawie dociera do celu, już praktycznie jedną ręką dotyka upatrzonej, upragnionej zdobyczy, gdy nagle z oddali rozlega się pełne przerażenia: "Jaasiuu, nieeee!!! Zostaaww!!! Nie wolno! "...
Tak...to rodzice Jasia, stojący na straży jego męskości, dobiegają w końcu do niesfornego syna, kończąc rozpoczęte krzykiem zdanie:" Syneczku, nie wolno, lalkami bawią się dziewczynki, tam leżą przecież twoje autka"...Scenę zamyka rzewny płacz bohatera i zawód wymalowany na jego małej, chłopięcej buźce.
Cóż tak przeraża rodziców w fakcie,że ich syn zapragnął nagle pobawić się wózkiem dla lalek - koleżanki Heli? Może obawa przed tym,że " tak mu zostanie"?
Skąd się wzięły w świadomości społecznej tak sztywno utarte stereotypy, w które wtłaczamy bez namysłu nasze dzieci?
Skąd się wzięły w świadomości społecznej tak sztywno utarte stereotypy, w które wtłaczamy bez namysłu nasze dzieci?
Oczywistym jest że rodzice chcą przekazać- mniej lub bardziej świadomie swoim dzieciom, pewne wzorce- te męskie i kobiece. Nie ma w tym nic złego oczywiście. Nieuniknionym jest także proces wchodzenia naszych maluchów w pewne społeczne role i do tego owe wzorce wydają się być potrzebne. Jednak,czy koniecznym jest wtłaczanie w tak sztywne schematy, tak małe dzieci? Dzieci, których cechą absolutnie naturalną jest ciekawość i wręcz rozwojową prawidłowością jest potrzeba zabawy. Tak, potrzeba- bo zabawa dla dzieci jest taką samą potrzebą- konieczną do prawidłowego rozwoju,jak dla nas potrzeba samorealizacji,czy przynależności. Poprzez aktywność zwaną zabawą,dzieci zaspokajają wiele innych potrzeb koniecznych dla harmonijnego i spokojnego rozwoju.
- I dobrze-niech się bawią-myślimy sobie...
"Tylko,że Jasiu niech się bawi koparkami i klockami lego,a Hania lalkami. W ostateczności nie będzie nic złego w tym,jak Hania pobawi się autkami z Jasiem-nada to jej takiej słodyczy :) Ale Jasiu lalkami??? Coś chyba z Twoim synem jest nie tak..."
Dokładnie z takim podejściem i pojmowaniem sprawy spotkałam się w swoim otoczeniu: wśród rodziny, znajomych, w pracy...
Zastanawiam się dlaczego tak jest. Przecież taki maluch nie jest świadom tego,że popełnia jakąś gafę,robi coś "nie tak". Dla niego w danej chwili liczy się ta potrzeba: on chce pobawić się lalkami swojej koleżanki/siostry! No i co w tym złego? Ile można patrzeć na auta, koparki, roboty i inne śrubokręty...Jasio może chce zaszaleć, poznać coś,co jeszcze przez niego nie zostało odkryte,co tak fajnie się świeci i ma zupełnie inny od jego zabawek- "oczorzutny" różowy kolor ;) Jest to dla niego jakaś nowość,a zabawka-jak zabawka: jedną bawi się szurając po drewnianej imitacji ulicy, inną nosi na rękach i udaje,że karmi...
Bardzo mocno tkwimy w takich zabawkowych stereotypach.Dlaczego?
Właśnie te wzorce są tu głównym motorem napędowym naszych uprzedzeń, preferencji i wyobrażeń. Chcemy,by chłopiec został tym zaradnym, męskim, silnym i konkretnym mężczyzną. Z takimi właśnie cechami niemal każdy z nas kojarzy męski świat. Kobieta natomiast powinna być delikatna, subtelna, opiekuńcza i wrażliwa. I ten oto schemat przenosimy na dziecięcy świat zabawek. Lepiej,żeby syn zajął się męskimi sprawami: koparki, wszelkie urządzenia techniczne, śrubki i młotki ,a nie rozczulał się nad kolorem sukienki lalki,czy też roztkliwiał nad jej słodkimi oczkami.
Wszelkie odstępstwa na tej drodze wychowania kojarzą nam się z zaburzeniami rozwojowymi.
I o ile dziewczynka, pomykająca po pokoju małym samochodzikiem, zyska nawet uznanie w naszych oczach: "konkretna dziewczyna, poradzi sobie w życiu", tak chłopiec bawiący się wózkiem lub różowym kucykiem, zaraz przywodzi na myśl wizję syna o skłonnościach homoseksualnych. Z takim właśnie postrzeganiem spotykam się bardzo często i to zazwyczaj jest źródłem lęku zatroskanych rodziców. I mimo,że wiemy,iż owe skłonności nie mają nic wspólnego z konkretnym modelem wychowania dziecka, to jednak zabieramy często w pośpiechu wszelkie atrybuty "dziewczęcej zabawy" naszym synom.
Osobiście uważam,że zdecydowanie gorsze w konsekwencji dla naszego małego mężczyzny będzie hamowanie na siłę jego naturalnej potrzeby- w tym przypadku zabawy w danej konwencji, ciekawości, pędu do poznawania i eksploracji świata- która i taką formę przyjąć może, niż pozowlenie mu na swobodną i nieskrępowaną zabawę lalkami. Nasze dzieci prędzej,czy później zostaną wtłoczone w schematy i role społeczne i naprawdę nie sądzę,by ich zainteresowanie zabawkami należącymi do siostry,czy koleżanki, miałoby im utrudnić tenże proces i zostawić jakiś trwały ślad na ich psychice, czy funkcjonowaniu.
Dzieci nie są po to,by spełniać w każdym szczególe nasze oczekiwania...
Dzieci nie są po to,by spełniać w każdym szczególe nasze oczekiwania...
A jeżeli nasze dziecko ma cechować jakaś "inność" - w szerokim rozumieniu tego słowa,to jestem głęboko przekonana,że zabawa lalkami nie będzie tego determinowała. Wręcz przeciwnie- osobiście odnajduję wiele pozytywnych stron zabawy małych chłopców lalkami:
Maluch uczy się troskliwości . Zabawa lalkami może być pierwszym krokiem do rozwoju kompetencji społeczno-emocjonalnej naszych synów. Jednym ze sposobów nauki empatii u naszych maluszków. Jest to szczególnie ważne u chłopców, gdyż niesprawiedliwie oni właśnie, nie zostali obdarzeni naturalną skłonnością do wczuwania się w stany i emocje innych. Dziewczynkom przychodzi to raczej z łatwością, chłopców trzeba otoczyć większą troskliwością w tym aspekcie
i wydobywać z nich tę umiejętność krok po kroku.
Zabawa lalkami wzbudza w maluchach opiekuńczość, czułość, troskliwość. Bardzo często pobudza do werbalnego wyrażania tychże uczuć. Może to być zalążek jego przyszłych umiejętności w relacjach międzyludzkich. I nie są to wcale wielkie słowa-znaczenie zabawy w życiu dziecka jest naprawdę ogromne.
Chłopcy czasem troszkę później, niż dziewczynki nabierają pewnych zdolności motorycznych,a także tych związanych z ubieraniem się i rozbieraniem. Lalki to świetny sposób,by zaznajomić maluszka z pojęciem guzików, zamków. Zabawa taka uczy cierpliwości i precyzji w tych czynnościach.
Rozbudowywanie słownictwa- zabawa lalkami bardzo często bywa zabawą narracyjną. Rozhulana fantazja dziecka pobudza go do tworzenia i stawiania siebie (i lalek-rzecz jasna) w różnych sytuacjach (zabawa w dom,w lekarza,w sklep itp,itd.). Powstaje tutaj świetna okazja do rozbudowy słownictwa: części ciała, podstawowe dolegliwości, nazwy ubrań, dań,wszelkich przedmiotów codziennego użytku.
Opiekowanie się lalką to pretekst do poznawania różnorakich stanów: zmęczony,chory,głodny etc.; zaznajomienie z pewnymi obowiązkami.
Ale to także świetna okazja,by pokazać te osławione wzorce i role społeczne mężczyzny i kobiety- na przykładzie rodziny z dzieckiem np.
Lalka będzie także świetnym modelem dla dziecka, które oczekuje na młodsze rodzeństwo. Zaznajomienie malucha z wszelkimi pojęciami, które niebawem zagoszczą na stałe w jego życiu, pokazanie na czym polega delikatność i ostrożność w kontakcie z maleńkim dzieckiem-do tego także można wykorzystać zabawę lalkami.
Lalki w końcu mogą mieć także wartość terapeutyczną wręcz. W świetny sposób można wykorzystać je do radzenia sobie z wieloma lękami u dzieci. Można za ich pomocą odgrywać różne scenki poruszające drażliwy w danym momencie temat ( lęk przed lekarzem, przed myciem głowy, przed nocnikiem itp.)
Tak się złożyło,że w naszym otoczeniu, znajomi w przeważającej części posiadają córeczki. Stąd też mój syn od pierwszych chwil życia obcował właśnie z nimi -i siłą rzeczy także z ich zabawkami. Jest więc obyty z brokatowymi koronami, fioletowym tiulem i błyszczącymi wózkami dla lalek. Od najmłodszych lat toczył zacięty bój o chwilę zabawy kucykiem ponny, pomykał przez ulice z różowym wózkiem Hani i przyznam,że w ogóle nie ubyło mu na męskości ;) Teraz ma 5 lat i sam wybiera zabawę autami- bo w szkole koledzy lalkami się nie bawią,więc pojęcie "siara" też już w jego słowniku zagościło ;) Woli bawić się klockami lego i koparkami mimo,że parę lat wstecz oddałby ulubionego misia za chwile sam na sam z wózkiem dla lalek ;) Także to naprawdę groźne nie jest ;) Zazwyczaj taka fascynacja w pewnym momencie ustępuje, co obserwuje na wielu przykładach.
A na koniec przytoczę Wam rozmowę,jaką całkiem niedawno odbyłam z moim synkiem i która jeszcze bardziej utwierdziła mnie w tym,że warto pisać o takich sprawach :
S: Mamo, bo lalki są dla dziewczyn,prawda?
M: Wiesz,jakoś tak się złożyło,że dziewczynki częściej bawią się lalkami,a chłopcy zazwyczaj wolą auta- odpowiedziałam pospiesznie.
S: Hm,a czemu?
Widząc,że zapowiada się cięższy kaliber rozmowy, wykrzesałam z siebie coś w stylu:
M: Wiesz...może dlatego,że one kiedyś będą mamusiami i będą musiały karmić swoje dzieci i opiekować się nimi...i po prostu mają taką potrzebę zabawy już teraz w takie sytuacje.
S: Bez sensu...to chłopcy jak będą dorośli,będą tylko autami jeździć? Przecież tato też był mały,a teraz jest tatusiem.Przecież ja też kiedyś będę musiał zajmować się moim synkiem.
:) :) :)
Maluch uczy się troskliwości . Zabawa lalkami może być pierwszym krokiem do rozwoju kompetencji społeczno-emocjonalnej naszych synów. Jednym ze sposobów nauki empatii u naszych maluszków. Jest to szczególnie ważne u chłopców, gdyż niesprawiedliwie oni właśnie, nie zostali obdarzeni naturalną skłonnością do wczuwania się w stany i emocje innych. Dziewczynkom przychodzi to raczej z łatwością, chłopców trzeba otoczyć większą troskliwością w tym aspekcie
i wydobywać z nich tę umiejętność krok po kroku.
Zabawa lalkami wzbudza w maluchach opiekuńczość, czułość, troskliwość. Bardzo często pobudza do werbalnego wyrażania tychże uczuć. Może to być zalążek jego przyszłych umiejętności w relacjach międzyludzkich. I nie są to wcale wielkie słowa-znaczenie zabawy w życiu dziecka jest naprawdę ogromne.
Chłopcy czasem troszkę później, niż dziewczynki nabierają pewnych zdolności motorycznych,a także tych związanych z ubieraniem się i rozbieraniem. Lalki to świetny sposób,by zaznajomić maluszka z pojęciem guzików, zamków. Zabawa taka uczy cierpliwości i precyzji w tych czynnościach.
Rozbudowywanie słownictwa- zabawa lalkami bardzo często bywa zabawą narracyjną. Rozhulana fantazja dziecka pobudza go do tworzenia i stawiania siebie (i lalek-rzecz jasna) w różnych sytuacjach (zabawa w dom,w lekarza,w sklep itp,itd.). Powstaje tutaj świetna okazja do rozbudowy słownictwa: części ciała, podstawowe dolegliwości, nazwy ubrań, dań,wszelkich przedmiotów codziennego użytku.
Opiekowanie się lalką to pretekst do poznawania różnorakich stanów: zmęczony,chory,głodny etc.; zaznajomienie z pewnymi obowiązkami.
Ale to także świetna okazja,by pokazać te osławione wzorce i role społeczne mężczyzny i kobiety- na przykładzie rodziny z dzieckiem np.
Lalka będzie także świetnym modelem dla dziecka, które oczekuje na młodsze rodzeństwo. Zaznajomienie malucha z wszelkimi pojęciami, które niebawem zagoszczą na stałe w jego życiu, pokazanie na czym polega delikatność i ostrożność w kontakcie z maleńkim dzieckiem-do tego także można wykorzystać zabawę lalkami.
Lalki w końcu mogą mieć także wartość terapeutyczną wręcz. W świetny sposób można wykorzystać je do radzenia sobie z wieloma lękami u dzieci. Można za ich pomocą odgrywać różne scenki poruszające drażliwy w danym momencie temat ( lęk przed lekarzem, przed myciem głowy, przed nocnikiem itp.)
Tak się złożyło,że w naszym otoczeniu, znajomi w przeważającej części posiadają córeczki. Stąd też mój syn od pierwszych chwil życia obcował właśnie z nimi -i siłą rzeczy także z ich zabawkami. Jest więc obyty z brokatowymi koronami, fioletowym tiulem i błyszczącymi wózkami dla lalek. Od najmłodszych lat toczył zacięty bój o chwilę zabawy kucykiem ponny, pomykał przez ulice z różowym wózkiem Hani i przyznam,że w ogóle nie ubyło mu na męskości ;) Teraz ma 5 lat i sam wybiera zabawę autami- bo w szkole koledzy lalkami się nie bawią,więc pojęcie "siara" też już w jego słowniku zagościło ;) Woli bawić się klockami lego i koparkami mimo,że parę lat wstecz oddałby ulubionego misia za chwile sam na sam z wózkiem dla lalek ;) Także to naprawdę groźne nie jest ;) Zazwyczaj taka fascynacja w pewnym momencie ustępuje, co obserwuje na wielu przykładach.
A na koniec przytoczę Wam rozmowę,jaką całkiem niedawno odbyłam z moim synkiem i która jeszcze bardziej utwierdziła mnie w tym,że warto pisać o takich sprawach :
S: Mamo, bo lalki są dla dziewczyn,prawda?
M: Wiesz,jakoś tak się złożyło,że dziewczynki częściej bawią się lalkami,a chłopcy zazwyczaj wolą auta- odpowiedziałam pospiesznie.
S: Hm,a czemu?
Widząc,że zapowiada się cięższy kaliber rozmowy, wykrzesałam z siebie coś w stylu:
M: Wiesz...może dlatego,że one kiedyś będą mamusiami i będą musiały karmić swoje dzieci i opiekować się nimi...i po prostu mają taką potrzebę zabawy już teraz w takie sytuacje.
S: Bez sensu...to chłopcy jak będą dorośli,będą tylko autami jeździć? Przecież tato też był mały,a teraz jest tatusiem.Przecież ja też kiedyś będę musiał zajmować się moim synkiem.
:) :) :)
poniedziałek, 12 stycznia 2015
Co z tym WOŚPem??? -czyli Owsiak-wujek samo zło???
Jak zawsze w naszym narodzie-dwie skrajności: albo kochamy, albo nienawidzimy. Halloween, Golgota Picnic, Nergal i Czubaszek, i w końcu Owsiak...Tutaj oczywiście też powstały dwa, kompletnie przeciwne fronty: jeden gloryfikuje Jurka, przypisujac mu cechy bohatera narodowego, drugi przekreśla gruba krecha, tworzac wizerunek "wujka samo zło". Jedni lajkują wydarzenia "nie daje Owsiakowi", drudzy przypinają do zdjecia profilowego na fb serduszko WOŚPu...I przyznam, że ciężko tu o jakiś rozsądny złoty środek...naprawdę niewiele głosów komentujacych tę nową fejsbukową wojenkę, pozostaje przy opcji pośredniej...
A ja szczerze przyznam, że nie potrafię jednoznacznie się ustosunkować do całej sprawy...Ludzie mają ogromną łatwość w ocenianiu innych tylko z jednej perspektywy...Rzadko kiedy mówią : "jestem po środku", bo to trąci chyba takim trochę brakiem swojego zdania..bo co to znaczy "po środku"? Albo jestem za Owsiakiem i latam obklejona czerwonymi serduszkami, albo biegam z krucyfiksem za wolontariuszami WOŚPu kwestującymi przed kościołami.
Nie potrafię jednoznacznie postawić się po żadnej ze stron tej dziwnej barykady...i nie dlatego, że nie mam swojego zdania- i najłatwiej jest stanąć po środku - być letnim, w całym tym tlącym się od kilku dni, na całą Polskę ogniu.
Dlaczego?
Prawdą jest, że ostatnie doniesienia dotyczące funkcjonowania owsiakowej fundacji pozostawiają spory niesmak-delikatnie rzecz ujmując. Wiele niejasności w sprawozdawczości WOŚPu, dających jasny dowód na to, że ogromna ilość pieniędzy zebranych dla chorych dzieci-jak deklarowano przy każdej Orkiestrze, na potrzeby tychże nie została przeznaczona, co wyszło po dłuuugim fakcie. Rzeczywiście może to sprawiać spory zawód i nie podobać się wielu, którzy przez lata akcję wspierali.I nie jest wystarczającym tłumaczenie, że istnienie fundacji generuje pewne koszty, że ludzi trzeba opłacić, że to, że tamto..nie! ludzie wpłacali swoje-nierzadko ciężko zarobione pieniądze na chore dzieci i kropka. I nic dziwnego, że bunt rodzi świadomość, że też z mojej , dobrowolnie oddanej kasy, ktoś żył co miesiąc jak pączek w maśle, pojechał na wypasione wakacje, gdy ja na takowe od kilku lat pozwolić sobie nie mogę, bo wciąż jestem pod przysłowiową kreską...to wszystko ma prawo, w moim skromnym odczuciu budzić gniew, niesmak, czy zniechęcenie.
Ale już chyba apogeum głupoty osięga dla mnie, częste ostatnio w sieci stwierdzenie, że skoro nie popierasz Owsiaka, to podpisz deklaracje, że Twoje dzieci nie będą, w razie potrzeby ratowane i leczone sprzętem WOŚPu...
A ja szczerze przyznam, że nie potrafię jednoznacznie się ustosunkować do całej sprawy...Ludzie mają ogromną łatwość w ocenianiu innych tylko z jednej perspektywy...Rzadko kiedy mówią : "jestem po środku", bo to trąci chyba takim trochę brakiem swojego zdania..bo co to znaczy "po środku"? Albo jestem za Owsiakiem i latam obklejona czerwonymi serduszkami, albo biegam z krucyfiksem za wolontariuszami WOŚPu kwestującymi przed kościołami.
Nie potrafię jednoznacznie postawić się po żadnej ze stron tej dziwnej barykady...i nie dlatego, że nie mam swojego zdania- i najłatwiej jest stanąć po środku - być letnim, w całym tym tlącym się od kilku dni, na całą Polskę ogniu.
Dlaczego?
Prawdą jest, że ostatnie doniesienia dotyczące funkcjonowania owsiakowej fundacji pozostawiają spory niesmak-delikatnie rzecz ujmując. Wiele niejasności w sprawozdawczości WOŚPu, dających jasny dowód na to, że ogromna ilość pieniędzy zebranych dla chorych dzieci-jak deklarowano przy każdej Orkiestrze, na potrzeby tychże nie została przeznaczona, co wyszło po dłuuugim fakcie. Rzeczywiście może to sprawiać spory zawód i nie podobać się wielu, którzy przez lata akcję wspierali.I nie jest wystarczającym tłumaczenie, że istnienie fundacji generuje pewne koszty, że ludzi trzeba opłacić, że to, że tamto..nie! ludzie wpłacali swoje-nierzadko ciężko zarobione pieniądze na chore dzieci i kropka. I nic dziwnego, że bunt rodzi świadomość, że też z mojej , dobrowolnie oddanej kasy, ktoś żył co miesiąc jak pączek w maśle, pojechał na wypasione wakacje, gdy ja na takowe od kilku lat pozwolić sobie nie mogę, bo wciąż jestem pod przysłowiową kreską...to wszystko ma prawo, w moim skromnym odczuciu budzić gniew, niesmak, czy zniechęcenie.
Ale już chyba apogeum głupoty osięga dla mnie, częste ostatnio w sieci stwierdzenie, że skoro nie popierasz Owsiaka, to podpisz deklaracje, że Twoje dzieci nie będą, w razie potrzeby ratowane i leczone sprzętem WOŚPu...
...no aż mi prawa powieka z nerwów drżeć zaczęła! Ta cała wojenka naprawdę momentami trąci absurdem i absolutną głupotą. Przecież nawet jeśli, to sprzęt ten nie został zakupiony za prywatne pieniądze pana O., tylko za dobrowolne datki społeczeństwa naszego...m.in.moje datki przez wiele,wiele lat. Więc dlaczego, skoro nie podobają mi się pewne niejasności finansowe wokół całej tej zadymy, mam podpisywać jakiekolwiek deklaracje???
No i tutaj docierać zaczynają do mnie argumenty z drugiej strony barykady, a najsilniejszy z nich wystosowała moja koleżanka, pod jedną z dyskusji na ten temat, pisząc, że: zło nigdy nie da dobrych owoców...i to stwierdzenie jest dla mnie punktem wyjścia do rozważań na temat całej tej afery- z drugiej strony...
Bo jakby nie patrzeć, sprzętu WOŚPu w szpitalach jest mnóstwo-co zauważyć mogłam będąc choćby dwukrotnie na porodówce i oddziale neonatologicznym,a także na nefrologii pediatrycznej...sprzęt ten uratował już niejedno, nie dwa, nie trzy małe istnienia...pomógł w rekonwalescencji, ułatwił bardzo wiele...i gdy człowiek staje się rodzicem, matką,czy ojcem czuwającym przy inkubatorze, w którym leży to małe, bezbronne istnienie, budzi się wdzięczność...ogromna wdzięczność MIMO WSZYSTKO... perspektywa bycia rodzicem, wiele w świadomości i sercu zmienia...a jeszcze bycia rodzicem, którego dziecko żyje lub jest zdrowe dzięki temu, że pod ręką był tenże oznaczony czerwonym serduszkiem sprzęt-to już w ogóle...
Również niezaprzeczalnym jest fakt, że gdyby nie Owsiak, jego dynamiczna akcja zbiórki tej całej kasy, bądź co bądź- jego pewnego rodzaju charyzmatyczna osobowość
Również niezaprzeczalnym jest fakt, że gdyby nie Owsiak, jego dynamiczna akcja zbiórki tej całej kasy, bądź co bądź- jego pewnego rodzaju charyzmatyczna osobowość
- tego sprzętu byłoby zapewne znacznie mniej...
I choć wkurza mnie widmo tych wszystkich "machlojstw" wokół jego fundacji, choć zawód sprawiają kolejne doniesienia i niemały bunt, mam mętlik w głowie i nie potrafię się jednoznacznie określić...nie potrafię grubą kreską przekreślić tego,co zrobione zostało dzięki Orkiestrze, tak jak i nie mogę stwierdzić , że z pełnym zaufaniem wrzucę pieniądze do puszki...
...ale ciągle po głowie kołacze mi się to stwierdzenie, że zło nie zrodzi dobra...nie da dobrych owoców. A skoro gołym okiem zauważyć można ich powstawanie, na skutek działalności WOŚPu, niesprawiedliwym jest też twierdzić,że Owsiak to samo zło.
Wiem -na bazie własnych doświadczeń,jak wielką i niezaprzeczalną prawdą są przytoczone przeze mnie słowa koleżanki - abstrahując już od całej tej owsiakowej zadymy.
I choć wkurza mnie widmo tych wszystkich "machlojstw" wokół jego fundacji, choć zawód sprawiają kolejne doniesienia i niemały bunt, mam mętlik w głowie i nie potrafię się jednoznacznie określić...nie potrafię grubą kreską przekreślić tego,co zrobione zostało dzięki Orkiestrze, tak jak i nie mogę stwierdzić , że z pełnym zaufaniem wrzucę pieniądze do puszki...
...ale ciągle po głowie kołacze mi się to stwierdzenie, że zło nie zrodzi dobra...nie da dobrych owoców. A skoro gołym okiem zauważyć można ich powstawanie, na skutek działalności WOŚPu, niesprawiedliwym jest też twierdzić,że Owsiak to samo zło.
Wiem -na bazie własnych doświadczeń,jak wielką i niezaprzeczalną prawdą są przytoczone przeze mnie słowa koleżanki - abstrahując już od całej tej owsiakowej zadymy.
środa, 7 stycznia 2015
Medoty usypiania dzieci,cz.2 - Metoda 3-5-7 oraz dr E.Estivill "Uśnij wreszcie.Jak pomóc dziecku zasnąć"
Oto dwie kolejne metody usypiania naszych maluchów:
Metoda 3-5-7
Jest to metoda,która ma nauczyć naszego malucha samodzielnie usnąć w swoim łóżeczku. Do jej zastosowania konieczna jest cierpliwość rodziców i konsekwencja.
-> Po wieczornym rytuale i nakarmieniu dziecka, odkładamy je do łóżeczka. Należy pilnować,by maluch podczas karmienia nie usnął.
-> Dopuszczalne jest odłożenie dziecka w półśnie.
-> Ważne jest,by mówić do maluszka z czułością i serdecznością i stworzyć klimat sprzyjającym zaspokojeniu jego potrzeby bezpieczeństwa.
-> Czułości w tym momencie nie powinny trwać zbyt długo-najwyżej ok. 2 minut.
-> Po tym czasie wypowiadamy do malucha stałe słowa,informujące go,że nadeszła pora na sen,że wychodzimy, ale jesteśmy w pobliżu.
-> Nawet, jeśli dziecko płacze, po tychże słowach wychodzimy z pokoju- nie zamykając drzwi.
-> Dopuszczalne jest pozostanie w pokoju,ale tak,by nie być w zasięgu wzroku z maluszkiem ani w kontakcie wzrokowym.
-> Nasza nieobecność trwa 3 minuty. Ważne jest,by w tym czasie nie podejmować żadnych interwencji.
-> Gdy minie wyznaczony czas, wracamy do maluszka i wykonujemy czynności, gesty, które mają na celu uspokojenie dziecka: głaskanie, poklepywanie, spokojne mówienie. Czas ten nie może przekraczać 2 minut.
-> Nie podnosimy dziecka, nie bierzemy na ręce,nie podajemy piersi. Maluch ma leżeć w swoim łóżeczku.
-> Na tym etapie dziecko często mocno protestuje, zdaje się nie zauważać naszej obecności. Jednak wie,że jesteśmy.
-> Po 2 min.znów informujemy po cichu malucha,że wychodzimy. Tym razem nasza nieobecność ma trwać 5 min.
-> Ważne jest,by tego czasu nie skracać.
-> Po 5 min.znów wracamy. Kolejne wyjście trwa 7 minut i cały schemat powtarzamy,dopóki malec nie uśnie.
-> Każde następne wyjście trwa 7 min.
Jedno z ważnych założeń tej metody mówi nam,że nie ma ona na celu pozostawienia dziecka do momentu tzw."wypłakania" i uśnięcia z wyczerpania. Nasze wyjścia i powroty po określonym czasie,mają być dla malucha źródłem informacji,że jesteśmy w pobliżu i nic mu nie grozi.
Dr E. Estvill "Uśnij wreszcie. Jak pomóc dziecku zasnąć"
Punktem wyjściowym teorii samodzielnego usypiania dziecka we własnym łóżeczku jest założenie,że zasypianie,to pewien nawyk, który dziecko musi opanować. Z umiejętnością "dobrego spania i zasypiania" nie rodzimy się, lecz musimy tej umiejętności się nauczyć. Niektórym dzieciom przychodzi to z łatwością, inne potrzebują pomocy rodziców w tej kwestii.
-> Bardzo ważne jest,by uregulować dobowy zegar dziecka. Do tego potrzebne jest wdrożenie pojęć takich,jak : światło-ciemność
hałas-cisza
pory posiłków
nawyk zasypiania
Są to bodźce,które dają dziecku sygnał i mówią o tym,jaką porę dnia obecnie mamy. Jest oczywistym,że nocą jest ciszej i panuje ciemność,a przynajmniej półmrok- w przeciwieństwie do dnia,gdy więcej dźwięków do dziecka dociera oraz więcej światła- mimo zasłoniętych rolet.
Rozkład posiłków jest także zewnętrznym czynnikiem mającym wpływ na sen dziecka. Maluchy od urodzenia kojarzą moment nasycenia z porą snu,dlatego tak ważne jest,by w miarę możliwości uregulować także pory karmienia dziecka w ciągu dnia.
-> Rytuały związane z kładzeniem dziecka spać muszą być stałe. W dzień może być to zasłanianie okien i spiewanie kołysanki, wieczorny rytuał musi być bardziej rozwinięty i mocniej zaznaczony- np. kąpielą.
-> Bardzo istotne jest,by elementy,które zdecydujemy się wykorzystać w trakcie nauki zasypiania, nie ulegały zmianie w czasie trwania całego procesu nauki. Więc, jeśli zdecydujemy się położyć obok dziecka w łóżeczku pluszaka lub smoczek, nie wolno nam tego elementu zabierać,czy zmieniać. Ważne,byśmy uświadomili sobie,że każdy z nas w nocy przebudza się i trwa to ok.30 sek. u osób dorosłych, u dzieci może dojść do 3-4 min. W tym czasie odbieramy pewne sygnały z otoczenia,że nic się nie zmieniło,wszystko jest w porządku,spokojnie możemy dalej spać. Stąd te stałe zewnętrzne elementy dla dziecka są bardzo ważne.
-> Dziecko budzi się ok.5-8 razy w ciągu nocy i oczekuje,że znajdzie się w tej samej sytuacji, w której zasypiało. Więc jeśli usypiało w trakcie kołysania w wózku, tego może się domagać po przebudzeniu, gdy zasnęło podczas ssania piersi, będzie jej szukać,gdy się przebudzi. Dlatego ucząc dziecko usypiać, nie przyzwyczajajmy go do elementów, które siłą rzeczy, po uśnięciu będziemy musieli mu odebrać: pierś, kołysanie itp.
NAUKA USYPIANIA KROK PO KROKU:
- Postawę rodziców musi cechować konsekwencja i cierpliwość
- Należy sprawić,by porę snu dziecko kojarzyło z zespołem stałych elementów, które będą mu towarzyszyć przez całą noc: łóżeczko, pluszak, smoczek. Dobrze jest wprowadzić na początku nauki usypiania jakiś nowy element,którego maluch jeszcze nie zna: nowy miś, własnoręcznie zrobiona zabawka,zawieszona przy łóżeczku- by dziecko odtąd ten element kojarzyło ze snem.
- Wprowadzamy stałe rytuały przed snem
- Jeśli po wieczornej kąpieli dziecko ma być nakarmione, nie róbmy tego w pobliżu miejsca odłożenia do spania. Po posiłku dobrze jest spędzić z dzieckiem wspólne chwile,ale z daleka od łóżeczka. Wówczas śpiewamy mu, tulimy,wyciszamy malucha.
- po tych chwilach, odkładamy dziecko do łóżeczka ze stałymi elementami,które będą mu towarzyszyły przez całą noc : np. miś, smoczek, pieluszka tetrowa.
- Mówimy stałe słowa, odkładając malucha- informujące go o tym,że nadeszła pora snu,
np." Dobranoc maluszku,śpij spokojnie,jestem w pobliżu". Maluch w tym momencie może już zacząć protestować (szczególnie,gdy ma 6 i więcej miesięcy ;) ), lecz nie traćmy wątku i w spokoju wypowiadajmy nasze ustalone słowa ;)
- Po upływie ok .30 sek. układamy troskliwie malucha w łóżeczku, przykrywamy kołderką,ale robimy to tylko raz. Układamy koło niego smoczki i inne ustalone elementy,żegnamy je czułym słowem i wychodzimy z pokoju.
- Jeśli zanim wyjdziemy, maluch wyrzuci z łóżeczka smoczki i resztę elementów, wówczas rodzic nie nawiązując już kontaktu wzrokowego z dzieckiem i bez zbędnych emocji na twarzy,może pozbierać te przedmioty i włożyć je do łóżka, po czym wyjść z pokoju.
- Gdy maluch wyrzuci te przedmioty poraz kolejny, nie będzie w pokoju rodzica, który znów je pozbiera. A często o to dzieciom chodzi- by w taki sposób przywołać mamę lub tatę do siebie.
- Tak samo wygląda sprawa,gdy dziecko przed naszym wyjściem z pokoju, wstanie...możemy położyć je tylko raz. Najprawdopodobniej znów wstanie,lecz poraz kolejny już nie reagujemy,gdyż w ten sposób można spędzić pół nocy ;)
- Nie wchodzimy do pokoju przed upływem krótkiego czasu. Na początku jest to 1 minuta. Po tym czasie wchodzimy do pokoju, mówimy do malucha,że jesteśmy w pobliżu i że wszystko jest w porządku,jednak nie bierzemy go na ręce, nie uspokajamy w żaden sposób. Możemy pozbierać rozrzucone zabawki,ale najlepiej wrzucić je do łóżeczka niespotrzeżenie ;)
- Odstępy czasowe wydłużają się. Odczekujemy 3 minuty. Starajmy się nie skracać tego czasu. Jeżeli dziecko nadal płacze, wchodzimy po tych 3 minutach i postępujemy tak,jak poprzednim razem.
- Kolejny czas do odczekania,to 5 minut. I od tej pory każda nasza nieobecnośc ma trwać właśnie tyle.
- Powracanie do pokoju dziecka ma fundamentalne znaczenie. Daje mu poczucie bezpieczeństwa i wie,że nie jest samo.
- Pierwszego dnia nie wolno wydłużać tego czasu do więcej niż 5 minut. Niektórym rodzicom ciężko jest znieść tyle minut poza pokojem dziecka, więc dopuszczalne jest na początku zatrzymanie się na 3 minutach.
- W kolejnych dniach wydłużamy czas wchodzenia do pokoju o ok.2 min.,dochodząc tak do 7 min.
- Cały proces może trwać ok. 2 h . Na początku maluch po godzinie, dwóch,trzech może znów się obudzić. Dlatego też cały proces konsekwentnie powtarzamy. Pierwsze noce mogą być cięższe,ale po ok.tygodniu,dziecko powinno spać dłużej,a momenty przebudzenia nie będą wymagały od nas większej interwencji.
Moje doświadczenia z usypianiem opornego niemowlaka :)
Ponieważ nasz pierwszy synek miał ogromne problemy z usypianiem i dał nam ostro popalić-gdyż w dzień początkowo prawie nie spał, postanowiłam poratować się kilkoma metodami. Zgłębiłam mocniej właśnie tę ostatnią. Zmodyfikowałam ją nieco i połączyłam z pewnymi elementami teorii T.Hogg i efekt był zaskakujący. Rozpoczęłam tę naukę,gdy mały miał ok.pół roku-7 miesięcy.
Zadbałam oczywiście o regulację dziecka w ciągu dnia: karmienie i spanie o stałych w mierę możliwości porach. Wieczorny rytuał był rozbudowany do kąpieli, słuchania usypianek, tulenia i śpiewania. Gdy mały podrósł troszkę, robiliśmy "papa" pluszakom na szafce i zwierzakom przyklejonym na ścianie ;) Odkładałam go wraz ze stałymi elementami, które były z nim przez całą noc: nowy pluszak-zakupiony specjalnie na okoliczność wyrabiania nowego nawyku usypiania :), wypowiadałam stałe słowa, typu: "Dobranoc kochanie, spij spokojnie,mamusia jest niedaleko"
i wychodziłam z pokoju. Mały buntował się dość mocno,jednak przestrzegałam zalecanego czasu pobytu poza pokojem. Jednak,gdy jego płacz był w moim odczuciu zbyt mocny,wchodziłam i przytulałam go do moment,aż się uspokoił i odkładałam z powrotem. Starałam się odkładać go do łóżeczka,gdy był jeszcze tego świadomy i nie zasnął głęboko na moich rękach.Dzięki temu,momenty, kiedy jego płacz był mocno histeryczny,szybko zaczęły mijać. Gdy tylko marudził i nie płakał zbyt mocno,wchodziłam i mówiłam cicho,że jestem niedaleko, nie biorąc go na ręce. Czasem układałam go znów na podusi,przykrywałam kołderką i dawałam smoczek.
Zdarzało się,że wyrzucał smoczki poza łóżko,więc starałam się,by nie widział momentu gdy je podnoszę i wkładałam znów do łóżeczka.
Mały po 4 dniach takich zabiegów,zaczął sam usypiać w łóżeczku lub tylko dzięki mojej krótkiej interwencji- np. po jednorazowym przytuleniu go,gdy płakał.
Pierwsze dwa wieczory były najcięższe,bo płakał mocno i cały proces usypiania trwał ok.45 minut. Wracałam i co jakiś czas mocno zapłakanego brałam na ręce,by się uspokoił,lecz nie robiłam tego za każdym razem.
Ważne jest,by obserwować swoje dziecko i dostrzec, co pomaga mu usnąć. Ja nie wyobrażałam sobie tylko wchodzić i przemawiać do niego, gdy płakał tak,że się zanosił. Być może byłoby to skuteczne,jednak w moim odczuciu - mało mądre i do tego wydłużające cały proces,dlatego połączyłam to w takich skrajnych przypadkach z przytuleniem i odłożeniem.
W metodzie tej nie wolno kłaść malucha poraz kolejny na poduszce i przykrywać kołdrą- ja robiłam to dość często,jednak też nie za każdym razem.
Nasz drugi synek jest bardziej łaskawy w tej kwestii i śpi w ciągu dnia bardzo dobrze. Jednak w pewnym momencie skończył się etap,gdy po jedzeniu sam "odlatywał" w swoim łóżeczku. Uznałam,że na taką rygorystyczną naukę samodzielnego usypiania jest jeszcze za wcześnie, gdyż miał wówczas 3,5 miesiąca,więc postanowiłam skłonić się bardziej do metody tylko i wyłącznie T.Hogg- podnoszenie-odkładanie. Usypianie na rękach w naszym przypadku nie wchodziło w grę, ze względu na moje problemy z kręgosłupem i słuszną wagę gagatka ;) Dlatego tutaj też zadbałam o wszelkie rytuały. Zauważyłam,że bardzo istotny jest moment odłożenia malucha do łóżeczka- nawet gdy jeszcze protestuje. W pewnym momencie on po prostu zaczął odwracać się na bok tak,by policzkiem dotykać poduszki, okrywał drugi policzek kocykiem i najnormalniej w świecie zaczął usypiać beż żadnego protestu..(a krzyczał wcześniej mooocno,uwierzcie mi ;) )Czasem musiałam zmienić mu boczek,gdy na tamtym usnąć nie mógł i zbyt długo się wiercił.
Stało się tak chyba dlatego,że oswoił się z terenem swojego łóżeczka i zaczął kojarzyć to miejsce bezpośrednio ze snem. Zawsze usypianie rozpoczynałam od włożenia malucha do łóżeczka,nigdy od bujania na rękach do momentu "odlotu" ;)
Poza tym starałam się też nie zabierać go z łóżeczka zaraz po przebudzeniu-gdy był spokojny. Zawieszałam mu zabawki,by chwilę tak się pobawił, po to,aby miejsce to kojarzył tez z pozytywnymi odczuciami.
W nocy wprawdzie biorę go do siebie do łóżka,by nakarmić go piersią,ale robię to dość szybko i mały zdaje się tego faktu przejścia do mnie nie zauważać ;) Często usypia już przy mnie,ale nigdy nie ma problemu z odłożeniem go w ciągu nocy z powrotem do swojego łóżeczka :)
Tym rodzicom ,którzy podobnie jak ja w kwestii usypiania dzieci raczej mijają się z teorią rodzicielstwa bliskości(z całym szacunkiem do tejże i poparciem dla reszty jej założeń), polecam obserwowanie swojego maluszka, dużo wytrwałości i wiary w rodzicielską intuicję :)
-
wtorek, 6 stycznia 2015
Chłopaki nie płaczą!!! Czyżby?...
Niełatwo jest wychowywać chłopca...to piękne i bardzo ubogacające doświadczenie, ale wyjątkowo trudne...bo jak to zrobić, żeby nie krępując pewnych naturalnych potrzeb i popędów chłopca, nakierować jego osobę tak, by łączyła w sobie tak wiele niezwykle istotnych, ale sprzecznych- na pierwszy rzut oka cech.
Od nas, rodziców oczywiście bardzo wiele zależy.To, w jaki sposób pokażemy naszemu małemu mężczyźnie świat, wytłumaczymy pewne zależności, nauczymy określonych zachowań, reakcji, będzie miało w przyszłości bezpośrednie przełożenie na jego funkcjonowanie, relacje, nastawienie do życia i ludzi.
Jak to zrobić, by nasz mały synek, jako dojrzały mężczyzna był zarazem silny, męski, ale także gdy trzeba, potrafił przyznać się do słabości i błędu? Aby potrafił panować nad swoimi emocjami, ale równocześnie był autentyczny w tym, rozumiał je , potrafił o nich mówić i nie tłumił ich w sobie? Jak przygotować go do tego, by był otwarty, potrafił współdziałać, wierzył w ludzi, ale nie był naiwny i zbyt ufny? Aby traktował kobiety z szacunkiem i delikatnością, pozostając jednocześnie męskim i pewnym siebie?
Wychowanie dziewczynki wydaje mi się nieco mniej skomplikowane, może dlatego, że sama nią kiedyś byłam. Poza tym jest jakieś takie większe społeczne zrozumienie dla dziewczęcych/kobiecych słabości. Kobietom w aspekcie emocjonalnym zdecydowanie więcej wolno...mogą sobie bezkarnie płakać, epatować wrażliwością, czułością,niezdecydowaniem i subtelnością.
W społeczeństwie wciąż są żywe pewne stereotypy: wrażliwej, emocjonalnej, delikatnej, czasem troszkę niepoprawnej, słodkiej kobietki,jednocześnie imponującej wielu swoja zaradnością; oraz silnego, w wielu kwestiach niewzruszonego, odważnego i niezależnego mężczyzny-będącego mocnym ramieniem dla wiotkiej i delikatnej niewiasty. ;)
Może nieco przerysowany jest to obraz i mam świadomość tego, ze wiele w tej kwestii sie zmienia, ale bez watpienia prawdą jest, ze mężczyznom, w aspekcie emocjonalnym można -publicznie mniej...bo dziwnie wygląda facet płaczący jak na zawołanie, niesmak budzi niezdecydowany, wiele podejrzeń nadwrażliwy i zbyt empatyczny.
Czy nie jest jednak tak, że mężczyźni, aby być akceptowani i odbierani w pożądany sposób, przywdziewają pewna maskę? Nie jest to po prostu pewna-konieczna dla nich gra?
...bo przecież mężczyźni przeżywają wewnątrz te same emocje, co kobiety..spektrum odczuć w ich przypadku nie jest wcale bardziej okrojony.. odczuwają to samo, co kobiety: tez się boją, też bywają wzruszeni do granic możliwości, smutni, zaniepokojeni, zdezorientowani, zagubieni. Mężczyźni, podobnie jak kobiety odczuwają ból- zarówno ten fizyczny, jak i psychiczny...bez wątpienia miewają większy problem z prawidłowym nazywaniem tych stanów i wiele z nich pakują do jednego worka, oznaczonego napisem "złość" - ot,taki mechanizm obronny-by czasem światu nie pokazać,że tak naprawdę pod tymi pseudo-nerwami kryje się smutek, żal, rozgoryczenie, bezradność .A skąd to się bierze?
Bo już mali chłopcy sa uczeni, ze nie wolno "się mazać", "nie zachowuj się jak baba! ""trzeba być twardym"...
Biegnie taki mały Jasio-3 latka na liczniku-nie więcej, zalicza glebę na betonie-aż chrupie i co slyszy od taty? : "wstawaj, nic ci nie jest"!
-tatusiu, to boli
-nic nie boli, chłopaki nie płaczą...
W tej bardziej wyrozumialej wersji :
" poboli i przestanie, chłopaki nie płaczą" ...
A ja się pytam dlaczego? Właśnie, że płaczą-ponieważ też czują...szczególnie, kiedy maja 3/4/5/6 (...) lat i sobie nie radzą z bólem,czy strachem...po co na siłę wtłaczać maluchom taka maskę dzielnego bohatera,skoro na chwile obecna, w danej sytuacji wcale nimi nie są?
Nie lepiej jest uczyć ich autentyczności i rozwijać umiejętność poznawania i nazywania swoich emocji?...
Może z większa korzyścią na przyszłość, dla naszego małego mężczyzny będzie to, gdy za młodu zmierzy się ze swoimi lękami, bólami i wstydem, pod czujnym okiem rodzica wstępnie przerobi te emocje, oswoi się z nimi i porządnie je ponazywa po to,by bardziej kompetentnym w tej dziedzinie wkroczyć w życie?..
Oczywiście siła i ta większa, męska wytrzymałość jest bardzo ważna. To ogromna zaleta, ale dobrze,gdy idzie ona w parze z emocjonalną samoświadomością. W świecie, w którym dużo jest takiego kalectwa emocjonalnego mężczyzn(wybaczcie za określenie), łatwiej będzie im się poruszać i nawiązywać zdrowe relacje z ludźmi.
Ostatnio mój pięcioletni syn jest na etapie okazywania swojego bohaterstwa wszem i wobec...wcześniej, gdy jeszcze nie chodził do zerówki i nie mial do czynienia z większą grupa chłopców, z gilem do pasa biegł do mnie z każdym zadrapaniem i w histerii dawał przyklejać sobie plaster na zdarte kolano ;) Teraz to się zmieniło... wielokrotnie zaliczył w ostatnim czasie spore usterki pt.upadek, trzaśniecie głową w twarda część sofy itp.itd ;) , ale zawsze-a szczególnie, gdy ktoś jeszcze nam towarzyszy, przełyka łzy i kwituje to krótkim: "nic się nie stało". Nawet gdy dopytuję dyskretnie -czy aby na pewno wszystko gra ( bo usterka wyglądała groźnie, a minę jej towarzyszącą zawsze kojarzyłam z dzikim płaczem ;) ), w odpowiedzi dostaje ciche: "Mamooo, nie jestem już dzieckiem" ;)
Szanuję tę jego potrzebę bycia małym twardzielem, ale zawsze, gdy jesteśmy sami, powtarzam mu, że prawdą jest, ze chłopcy bywają silniejsi i bardziej wytrzymali od dziewczynek, ale musi pamiętać, że chłopcy także odczuwają ból, też się boją i też płaczą, i dobrze, żeby mieli takie osoby, którym będą mogli o tym powiedzieć lub przy których będą mogli sobie swobodnie popłakać...i jeśli zechce,to pozostanie tylko ich tajemnicą :)
Często powtarzam też mężowi, żeby był autentyczny przy chłopcach i otwarcie mowił o tym, ze boli go noga, gdy sie uderzy;), zeby potrafil przyznawac sie do błędów i słabości i nie zgrywał na siłe twardziela, gdy nie jest to konieczne...taki autentyczny w tym aspekcie obraz taty,jest dla chlopca niezwykle istotny.
Szanuję tę jego potrzebę bycia małym twardzielem, ale zawsze, gdy jesteśmy sami, powtarzam mu, że prawdą jest, ze chłopcy bywają silniejsi i bardziej wytrzymali od dziewczynek, ale musi pamiętać, że chłopcy także odczuwają ból, też się boją i też płaczą, i dobrze, żeby mieli takie osoby, którym będą mogli o tym powiedzieć lub przy których będą mogli sobie swobodnie popłakać...i jeśli zechce,to pozostanie tylko ich tajemnicą :)
Często powtarzam też mężowi, żeby był autentyczny przy chłopcach i otwarcie mowił o tym, ze boli go noga, gdy sie uderzy;), zeby potrafil przyznawac sie do błędów i słabości i nie zgrywał na siłe twardziela, gdy nie jest to konieczne...taki autentyczny w tym aspekcie obraz taty,jest dla chlopca niezwykle istotny.
Zycie przecież samo, często okrutnie zweryfikuje i wtłoczy nasze dzieci w sztywne schematy i stereotypy, wiec mało prawdopodobnym jest, by w przyszłości nasz syn wypłakiwał się w rękaw swojemu koledze z pracy, z powodu miłosnego zawodu, czy tez reagował histerycznym płaczem przy okazji każdego zadrapania kolana.Także chociaż niech przy tych najbliższych mu osobach,ma możliwość bycia wolnym, autentycznym i prawdziwym.Niech poznaje w pełnej swobodzie swój świat emocji, niech uczy się je wyrażać i o nich mówić. A kiedyś, być może jakaś subtelna niewiasta- synową zwana, będzie nam wdzięczna za tego empatycznego i prawdziwego mężczyznę :)
wtorek, 23 grudnia 2014
Po co ten pośpiech?
Przed nami kolejne Święta Bożego Narodzenia...cieszyć by się przydało, prawda?... i tworzyć wspólnie to, co za kilka lat ze łzami w oku będzie się wspominać :)
Przedświąteczna atmosfera jednak nie wszystkim się udziela, co zaobserwować mogę niemal na każdym kroku: wśród rodziny, przyjaciół, znajomych, na ulicy, w supermarkecie ;) ...
Adwent jakoś tam minął...a nie, przepraszam: "jak z bicza strzelił!"-bo w końcu ten czas tak szybko leci...ten jedynie, kto ma dzieci w wieku szkolnym, otarł się o pojęcie Rorat, tajemniczych obrazków, kupionego gdzieś przy okazji kalendarza adwentowego, z którego smakołyki dzieci wcięły już pierwszego dnia-bo kto by tam tyle czekał ;)
Praca-dzieci-dom...i tym oto sposobem znów niepostrzeżenie stanęliśmy u progu kolejnych świąt..:
W pośpiechu kupowane prezenty-najczęściej gotowe zestawy gdzieś z supermarketu, bo kto by tam, w tym ferworze przygotowań, czas miał na bardziej wymyślne...no, chyba że po drodze do półki z kosmetykami, natknę się niechcący na mega promocję fajnych gaci, to Tacie kupię kilka par, zamiast tradycyjnego płynu po goleniu ;) (tak, tak, w tym roku też obiecywaliśmy sobie, że za prezentami będziemy się rozglądać już w październiku-stary numer;)). Po pracy szybko nabyta na drodze zakupu kapucha- bo przecież pierogi;w kuchni wszystko fruwa, dzieci plączą się pod nogami, głupawka je ogarnia, bo to już drugi dzień wolnego od szkoły, gdzieś w tle bezsensownie chodzi odkurzacz-przecież i tak zaraz rozsypie się mąka, a dzieciaki, na czele z psem, rozniosą wszystko po całej chałupie. Nerwówka sięga apogeum: ślubnemu (badz tez nie) już się z cztery razy oberwało-w zasadzie nie wiadomo za co. Lecimy do piekarni jeszcze po chleb-bo jak to-święta bez chleba?
i nagle dociera do nas: "o qrrr..cze, choinki jeszcze nie mamy!!!" . Targając spod sklepu kłującego chabazia, wszedłszy w kałużę o podejrzanym powonieniu, olśni nas poraz drugi: "No ja pitolę, jeszcze karp"...
I tak ciągle coś nagle nas zaskakuje, wystawiając naszą cierpliwość na próbę...ale nic tak nerwów nam nie zszarga, jak poplątane lampki choinkowe, konieczność doprowadzenia ich do ładu,a do kompletu latająca wokół latorośl, z sakramentalnym pytaniem na ustach "Tato/Mamo, juuuuuż ????"...
Niektórzy jeszcze na tym etapie mają przed sobą pakowanie i wyjazd do najbliższej rodziny...masakra ;)
Przedświąteczna atmosfera jednak nie wszystkim się udziela, co zaobserwować mogę niemal na każdym kroku: wśród rodziny, przyjaciół, znajomych, na ulicy, w supermarkecie ;) ...
Adwent jakoś tam minął...a nie, przepraszam: "jak z bicza strzelił!"-bo w końcu ten czas tak szybko leci...ten jedynie, kto ma dzieci w wieku szkolnym, otarł się o pojęcie Rorat, tajemniczych obrazków, kupionego gdzieś przy okazji kalendarza adwentowego, z którego smakołyki dzieci wcięły już pierwszego dnia-bo kto by tam tyle czekał ;)
Praca-dzieci-dom...i tym oto sposobem znów niepostrzeżenie stanęliśmy u progu kolejnych świąt..:
W pośpiechu kupowane prezenty-najczęściej gotowe zestawy gdzieś z supermarketu, bo kto by tam, w tym ferworze przygotowań, czas miał na bardziej wymyślne...no, chyba że po drodze do półki z kosmetykami, natknę się niechcący na mega promocję fajnych gaci, to Tacie kupię kilka par, zamiast tradycyjnego płynu po goleniu ;) (tak, tak, w tym roku też obiecywaliśmy sobie, że za prezentami będziemy się rozglądać już w październiku-stary numer;)). Po pracy szybko nabyta na drodze zakupu kapucha- bo przecież pierogi;w kuchni wszystko fruwa, dzieci plączą się pod nogami, głupawka je ogarnia, bo to już drugi dzień wolnego od szkoły, gdzieś w tle bezsensownie chodzi odkurzacz-przecież i tak zaraz rozsypie się mąka, a dzieciaki, na czele z psem, rozniosą wszystko po całej chałupie. Nerwówka sięga apogeum: ślubnemu (badz tez nie) już się z cztery razy oberwało-w zasadzie nie wiadomo za co. Lecimy do piekarni jeszcze po chleb-bo jak to-święta bez chleba?
i nagle dociera do nas: "o qrrr..cze, choinki jeszcze nie mamy!!!" . Targając spod sklepu kłującego chabazia, wszedłszy w kałużę o podejrzanym powonieniu, olśni nas poraz drugi: "No ja pitolę, jeszcze karp"...
I tak ciągle coś nagle nas zaskakuje, wystawiając naszą cierpliwość na próbę...ale nic tak nerwów nam nie zszarga, jak poplątane lampki choinkowe, konieczność doprowadzenia ich do ładu,a do kompletu latająca wokół latorośl, z sakramentalnym pytaniem na ustach "Tato/Mamo, juuuuuż ????"...
Niektórzy jeszcze na tym etapie mają przed sobą pakowanie i wyjazd do najbliższej rodziny...masakra ;)
I tak wykończeni dziką harówką, siadamy do tego wigilijnego stołu z oczami na zapałki, lekko poirytowani już gwarem oraz wujkiem Mietkiem oczywiście, który to nawet przy świętach nie odpuści sobie politycznych wywodów i narzekań, jak to w Polsce straszy...
I przychodzi nagle myśl :" zaraz, zaraz...co my tak właściwie świętujemy?" ...
No właśnie...co świętujecie?
Może dla wielu Święta Bożego Narodzenia, to po prostu miła, świecka tradycja, zakorzeniona jedynie w jakiejś tam wierze (choć sama nazwa jakoś kłóci mi się z takim pojmowaniem)...
Jednak dla nas i naszych dzieci, to coś znacznie więcej... my chcemy w spokoju i podniosłej atmosferze świętować Narodzenie Kogoś bardzo dla nas ważnego...
to czas, który w tym roku, może ze względu na to, ze jestem na urlopie, udało mi się przejść po woli, bez nerwów i dość owocnie...:
Adwent przywitaliśmy tworząc kalendarz, który dumnie zawisł na ścianie dziecięcego pokoju :
Jednak dla nas i naszych dzieci, to coś znacznie więcej... my chcemy w spokoju i podniosłej atmosferze świętować Narodzenie Kogoś bardzo dla nas ważnego...
to czas, który w tym roku, może ze względu na to, ze jestem na urlopie, udało mi się przejść po woli, bez nerwów i dość owocnie...:
Adwent przywitaliśmy tworząc kalendarz, który dumnie zawisł na ścianie dziecięcego pokoju :
Szału artystycznego może nie ma ;), ale za to jaka radość była przy tworzeniu oraz co rano, przy wyciaganiu kolejnych zadań i poszukiwaniu smakołyków.
Zrobiliśmy tez własnoręcznie lampion i młody niemal codziennie chodził na Roraty-z własnej, nieprzymuszonej woli ;) Uczyliśmy się nowych piosenek adwentowych, czytaliśmy o tradycjach świątecznych w różnych zakątkach Ziemi..
Upiekliśmy sporo wcześniej pierniczki:
...które wczoraj zostały udekorowane :) :
Prezenty kupiłam chwilę wcześniej-może nie w październiku, ale też nie na ostatnią chwilę
i postanowiłam sobie, że nas ominie łączenie świąt z nerwówką i pośpiechem...chcę, żeby moje dzieci kojarzyły ten czas z ciepłem i radością-bez względu na to ile jeszcze pracy nad przygotowaniami zostało.
Dlatego angażuję młodego w prace około świąteczne: kroi, dekoruje, sprząta, do tego podśpiewujemy świąteczne piosenki - i mimo dużej ilości zajęć, czas mija w przyjemnej atmosferze. Nie ma kiedy nawet gagatek przeszkodzić, czy z nudów zamęczyć resztę domowników ;) A wieczorami, w ramach relaksu oglądamy wszyscy świąteczne bajki :)
I może wcale dom nie lśni jak u M. Rozenek, potraw nie ma w ilości-jak dla wojska, ale za to mój pięciolatek zna wszystkie zwrotki najpopularniejszych Kolęd, wie kim był PRAWDZIWY
Św. Mikołaj ;), zna sens Świąt, które przed nami i- mam taką cichą nadzieję, że pomogłam mu odkryć magię tego wspaniałego czasu...czasu, który kiedyś będzie wspominał z łezką w oku :)
Szaleńczy pospiech i nerwy w niczym nie pomogą. I mimo,że zdaję sobie sprawę z tego,że łatwo mówi się tak komuś, kto chwilowo cały dzień spędza w domu,to jednak może warto zatrzymać się chwilę wcześniej, inaczej,niż zwykle rozplanować przygotowania...może warto wgłębić się w sens tych Świąt i jako priorytet postawić sobie coś innego, niż perfekcyjnie wysmażony karp oraz udział w konkurencji pt." kto bardziej zastawi stół"...
i postanowiłam sobie, że nas ominie łączenie świąt z nerwówką i pośpiechem...chcę, żeby moje dzieci kojarzyły ten czas z ciepłem i radością-bez względu na to ile jeszcze pracy nad przygotowaniami zostało.
Dlatego angażuję młodego w prace około świąteczne: kroi, dekoruje, sprząta, do tego podśpiewujemy świąteczne piosenki - i mimo dużej ilości zajęć, czas mija w przyjemnej atmosferze. Nie ma kiedy nawet gagatek przeszkodzić, czy z nudów zamęczyć resztę domowników ;) A wieczorami, w ramach relaksu oglądamy wszyscy świąteczne bajki :)
I może wcale dom nie lśni jak u M. Rozenek, potraw nie ma w ilości-jak dla wojska, ale za to mój pięciolatek zna wszystkie zwrotki najpopularniejszych Kolęd, wie kim był PRAWDZIWY
Św. Mikołaj ;), zna sens Świąt, które przed nami i- mam taką cichą nadzieję, że pomogłam mu odkryć magię tego wspaniałego czasu...czasu, który kiedyś będzie wspominał z łezką w oku :)
Szaleńczy pospiech i nerwy w niczym nie pomogą. I mimo,że zdaję sobie sprawę z tego,że łatwo mówi się tak komuś, kto chwilowo cały dzień spędza w domu,to jednak może warto zatrzymać się chwilę wcześniej, inaczej,niż zwykle rozplanować przygotowania...może warto wgłębić się w sens tych Świąt i jako priorytet postawić sobie coś innego, niż perfekcyjnie wysmażony karp oraz udział w konkurencji pt." kto bardziej zastawi stół"...
Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, życzymy Wam radości i spokoju płynących z betlejemskiej stajenki :)
Jak to mądrze ktoś kiedyś zaznaczył przy tej okazji: nie zapomnijcie zaprosić solenizanta na Jego własną imprezę urodzinową :)
Jak to mądrze ktoś kiedyś zaznaczył przy tej okazji: nie zapomnijcie zaprosić solenizanta na Jego własną imprezę urodzinową :)
wtorek, 9 grudnia 2014
Metody usypiania dzieci cz.1 : Tracy Hogg i dr W. Sears (rodzicielstwo bliskości)
Usypianie dziecka- niby tak prosta i bardzo naturalna umiejętność- bo przecież nie od dziś wiadomo,że każdy człowiek śpi i, że zdrowy sen jest jednym z podstawowych warunków prawidłowego rozwoju i funkcjonowania człowieka. A dziecka-tym bardziej: regeneracja, hormon wzrostu-i tego typu kwestie są raczej znane każdemu rodzicowi.
Jednak, dopóki nie urodził się mój pierwszy synek, pojęcia zielonego nie miałam,że mechanizm usypiania dziecka, jest pewną wyuczoną umiejętnością i że może spędzać zatroskanym rodzicom sen z powiek.
Nie każde dziecko usypia spokojnie, nie każde śpi długo, nie każde w swoim łóżeczku...
Noworodkom z reguły problemy z usypianiem są raczej obce.
Maluszek nie odróżnia jeszcze dnia od nocy, nie zasypia snem głębokim i budzi się zazwyczaj
z powodu głodu lub potrzeby bliskości. Kilkakrotnie w nocy daje jasno do zrozumienia swej rodzicielce,że oto nadeszła pora, by przyssać się do maminej piersi w celu przyswojenia wartości odżywczych ;) (w przypadku mam piersią nie karmiących: w celu przyssania się do butelki,coby ją w mig opróżnić i dalej iść spać :) ).
Taki malec pewne wrażenia zmysłowe odbiera,ale nie potrafi ich jeszcze odpowiednio uporządkować,stąd też nie ogarnia kompletnie pojęć :dzień-noc. Podstawowymi czynnościami noworodka są: spanie,jedzenie i oczywiście wydalanie ;)
Kilkutygodniowe niemowlę jednak tę prawidłowość zaczyna po woli zauważać i przestawia się
w 24 godzinny tryb funkcjonowania.
Istnieje wiele teorii mówiących o tym,w jaki sposób usypiać niemowlę, by spało zdrowo,spokojnie i coraz dłużej.
Omówię po krótce kilka z nich- tych, z którymi sama miałam styczność (i mam w dalszym ciągu-jako mama 3-miesięcznego malucha).
Elementem absolutnie wspólnym wszystkich tych teorii jest przekonanie o tym,że my jako rodzice jesteśmy w stanie pomóc naszym dzieciom uporządkować ten 24-godzinny tryb funkcjonowania tak,by dość szybko i bez problemu potrafiły odróżniać dzień od nocy, drzemkę w ciągu dnia, od snu nocnego.
Otóż, wspólnym ogniwem wielu teorii i technik usypiania niemowląt jest konieczność uporządkowania pewnych czynności, które się sprawuje wokół maluszka. Należy zapewnić mu ich powtarzalność, po to,by zagwarantować dziecku poczucie bezpieczeństwa. Bardzo ważne jest, aby
w miarę możliwości pilnować stałych pór karmienia i usypiania, a także wyeksponować dość widocznie wieczorny rytuał związany z usypianiem maleństwa. Wielu rodziców na ten własnie czas przeznacza kąpiel, masaż, włączanie usypianek lub innej wyciszającej muzyki. Zaleca się także, aby wieczorem nie bodźcować już zbyt mocno dziecka, wyłączyć telewizor, mówić ciszej, wszelkie czynności wykonywać spokojnie, bez pośpiechu.
I tutaj dochodzimy do momentu, w którym wszystko jest śliczne, piękne i takie wzruszające ;) Zazwyczaj na tym etapie także karmimy maleństwo i....się zaczyna...odkładamy takiego wymuskanego, wypielęgnowanego, pachnącego i najedzonego gagatka do łóżeczka, a on zaczyna naturalnie płakać ( bo nie wszystkie dzieci "odlatują" podczas jedzenia, a nawet jeśli, to moment odłożenia ich do łóżeczka, bywa tym momentem,w którym rozlega się płacz). I co robią rodzice? Albo "lulają" delikwenta na rękach (problemu prawie,że nie ma,jak małe waży 3-4kg,ale pamiętajmy,że dzieci rosną), tarmoszą w wózku,wychodzą na krótką przechadzkę dookoła domu (gorzej w zimie,bo szybko robi się ciemno;) ) albo po prostu biorą do swojego łóżka i tam je usypiają.
Wiele teorii mówi o tym,że to my właśnie uczymy nasze dzieci konkretnych sposobów usypiania. Maluch nauczony usypiać na rękach rodziców-tego będzie się domagał co wieczór. Więcej: jeżeli będziemy mięli mniej szczęścia, to każde przebudzenie się malca w nocy, będzie koniecznością brania go na rączki i usypiania znów.
Dziecko nauczone usypiać w łóżku rodziców-w innych warunkach prawdopodobnie będzie miało problem z uśnięciem. Pamiętajmy jednak,że nie mrowimy tu o noworodku, tylko o nieco więcej już spostrzegawczym niemowlaku.
Kiedy ręce nam już drętwieją od kołysania, zmęczeni jesteśmy ciągłym wieczornym płaczem lub dzieleniem łóżka z trzecią- małą osóbką, na ratunek przychodzą nam :
- Tracy Hogg- i jej metoda samodzielnego usypiania maleństwa w SWOIM łóżeczku
- Dr William Sears i usypianie wg teorii rodzicielstwa bliskości
- Znana metoda 3-5-7
- oraz Dr Eduard Estivill i pozycja "Uśnij wreszcie.Jak pomóc dziecku zasnąć".
W tym poście omówię dwie pierwsze metody, dwie następne ukażą się w kolejnym wpisie.
Tracy Hogg i "Sen- to nie powód do płaczu".
Tracy Hogg to angielska autorka wielu bestsellerowych poradników dla rodziców tj. "Język niemowląt", " Język dwulatka". To dyplomowana pielęgniarka i położna, która na bazie doświadczeń z wieloma noworodkami, którym pomogła przyjść na świat, opracowała wiele teorii ich dotyczących. Bogate doświadczenie pozwoliło jej zająć się tematem zawodowo i pomóc wielu debiutującym mamom zrozumieć potrzeby ich maluszków.
Tracy Hogg opracowała technikę usypiania niemowląt zwaną w skrócie "pic up/put down"- czyli "podnoszenie/odkładanie". Autorka wychodzi przede wszystkim z założenia,że płacz dziecka jest jego naturalnym sposobem porozumiewania się z rodzicami, komunikowania swoich potrzeb i nie należy się go bać.
Jest ona zwolenniczką usypiania dzieci w ich własnych łóżeczkach, jednak daleko jej do teorii mówiącej o tym, by pozwolić maluchowi "się wypłakać" i zostawić samemu,by usnął.
T.Hogg twierdzi, że dziecku należy dyskretnie towarzyszyć w procesie usypiania.
Punktem wyjściowym do czynności związanych z nauką usypiania dziecka, jest wprowadzenie w ciągu dnia tzw. "łatwego planu"- czyli regularnych i w miarę możliwości stałych odstępach czasu ,czynności wokół dziecka: karmienie-aktywność-spanie. Dziecku należy zapewnić ową powtarzalność w ciągu dnia oraz bacznie maleństwo obserwować.
Wg autorki kluczem do pierwszej połowy sukcesu jest niedoprowadzenie do skrajnego przemęczenia dziecka. Gdy widzimy,że maluch zaczyna być marudny, ziewa, nie skupia się już na zabawie, przystępujemy do czynności związanych z usypianiem.
-> Zarówno w ciągu dnia,jak i wieczorem, powtarzamy stały schemat, który ma w końcu być dla dziecka komunikatem,że pora spać. W dzień: zasłaniamy zasłony, śpiewamy cicho kołysankę, powtarzamy magiczne zdanie, np. "Teraz maluszku śpij spokojnie" i odkładamy dziecko do łóżeczka. Wieczorem dodatkowo: np. kąpiemy maluszka, robimy masaż, przytulamy, śpiewamy kołysanki i także odkładamy dziecko do łóżeczka.
-> Jednak jesteśmy cały czas w pobliżu, trzymając rękę na pleckach malucha (można delikatnie poklepywać). Maluch może oczywiście zacząć tutaj płakać. Staramy się mimo to nie brać go na ręce,tylko głaskać, mówić cicho.
-> Kiedy nie przynosi to efektu i dziecko zaczyna płakać coraz bardziej, wtedy bierzemy je na ręce i uspokajamy- nie dopuszczamy jednak, by na rękach zapadło w głęboki sen. Gdy maluch się uspokoi, najlepiej jeszcze świadomego, odkładamy do łóżeczka i wciąż jesteśmy obok.
-> Czynność podnoszenia malucha i odkładania powtarzamy do momentu, aż odłożony uśnie sam
w łóżeczku.
Wg autorki- proces ten może trwać od 15-20 minut. Z praktyki wiem,że może się przeciągnąć do 40 min.
Ważne jest ,by maluszek nie usnął nam głęboko na rękach, on musi zakodować moment odłożenia go do łóżeczka.
-> W sytuacji,gdy dziecko nie uspokaja się na rękach (może być np.mocno przemęczone)lub gdy zaczyna płakać w momencie samego pochylenia się nad łóżeczkiem, nie rezygnujemy z odłożenia go na moment, po czym znów je podnieśmy. Moment odkładania jest tutaj właśnie bardzo ważny.
Nie bądźmy zdziwieni, jeśli dziecko na początku wprowadzania tej metody będzie głośno protestować,szczególnie jeśli jest nauczone usypiać inaczej- np. na rękach mamy. Ta metoda nie zapobiega płakaniu,ale uczy dziecko samodzielnego usypiania.
Dziecko, które zostanie nauczona zapadania w głęboki sen w swoim łóżeczku, gdy przebudzi się w nocy,najprawdopodobniej także nie będzie miało z tym problemu. A pamiętać należy,że każdy z nas kilkakrotnie budzi się nocą- nie pamiętając tego.
Metodę można zacząć stosować w okolicach 3/4 miesiąca życia dziecka.
Usypianie wg teorii rodzicielstwa bliskości i dr W.Sears
Rodzicielstwo bliskości,to termin stworzony przez dr Williama Searsa. Opiera się on o teorię przywiązania- jako element psychologii rozwoju, twierdząc,że dziecko z rodzicami/opiekunami tworzy bardzo silną więź emocjonalną, która ma znaczenie i wpływ na całe życie malucha.
Rodzicielstwo bliskości zakłada,że małe dziecko nie jest zdolne do żadnej manipulacji, dlatego należy być wyczulonym na jego potrzeby i realizować je bezzwłocznie.
Podejście do dziecka w omawianej teorii, za kluczowe przyjmuje pojęcie bycia blisko niego: szczególnie w pierwszym czasie po narodzeniu; karmienie piersią, noszenie dziecka na rękach, spanie z dzieckiem, troskliwe reagowanie na płacz, ale także umiejętność zadbania w tym wszystkim o własne potrzeby i brak lęku przed proszeniem o pomoc z zewnątrz.
-> Punktem wyjściowym przy usypianiu dziecka jest tutaj zadbanie o relaks mamy. Wypoczęta mama lepiej uspokoi i przygotuje do snu swoje dziecko.
-> Można wykąpać się z dzieckiem i przystąpić do reszty wieczornego rytuału : czytanie bajki, śpiewanie kołysanki itp.
-> Dziecko usypia się kołysząc je na rękach i np. śpiewając mu- do momentu aż maluch zaśnie.
-> Kolejnym krokiem, najbardziej tu polecanym jest położenie się spać razem z dzieckiem. Jeśli jednak praktykuje się odłożenie dziecka do łóżeczka, dobrze jest wziąć je do swojego łóżka chociaż rano.
-> Dziecko odkładamy,gdy wejdzie w głębszą fazę snu: kiedy jego oddech jest spokojny i stabilny, mięśnie rozluźnione i nie obserwujemy szybkiego ruchu gałek ocznych. W innym przypadku, odłożenie malucha w pierwszej fazie snu, może skutkować przebudzeniem, płaczem i koniecznością powtórzenia całego procesu od początku.
-> Gdy dziecko płacze, należy od razu do niego iść i je utulić.
Dr Sears twierdzi także,że sposób usypiania dziecka i to,jak często w nocy się budzi, jest spowodowane jego temperamentem, a nie doborem metody usypiania malucha.
Więcej informacji na powyższy temat znajdziecie w :
T.Hogg, Melinda Blau, Język niemowląt. Moja mama mnie rozumie.
Dr William Sears, Martha Sears, Zasypianie bez płaczu. Jak pomóc swojemu dziecku zasnąć i spokojnie przespać noc.
Subskrybuj:
Posty (Atom)